ReklamA

poniedziałek, 3 października 2011

CUD NASTĘPNY - czyli konował człowiekowi wilkiem

                     Dzisiaj opiszę historię pana Grzegorza, który został , tak jak tysiące osób uzdrowiony w cudowny sposób przez "lekarza" będącego na usługach wszechmogącego ZUS-u.

Jakiś czas temu pan Grzegorz w czasie pracy złamał nogę. Dokładnie mówiąc połamane zostały kości stopy.
Ot, niby nic, wypadek jakich mnóstwo. Przypuszczalnie kontuzja taka nie pozwala pracować 5-6 tygodni, a później można wracać do pracy i żyć jakby nigdy nic. TEORETYCZNIE.
Przypadek pana Grzegorza pokazuje, że można się bardzo pomylić planując swą przyszłość, zwłaszcza, gdy nasza przyszłość zależy od konowałów mieniących się lakarzami, ze szczególnym uwzglęnieniem tych, którzy służa ZUS-owi, i w jego imieniu i jego interesie wydają opinie.
Pan Grzegorz po wypadku trafił do szpitala (na prośbę zainteresowanego nie podaję miejscowości, oraz nazwy szpitala). Tam w bardzo szybkim tempie przeszedł operacje, której celem było "poukładanie" kości na "swoje miejsce", tak, aby po procesie zrastania mógł przejść rehabilitację i wrócić do normalność, tzn. tak, aby mógł chodzić i powrócić do pracy.
Po zabiegu pana Grzegorza męczyły bóle nogi (stopy), ale lekarze twierdzili, że to normalny objaw. Wmawiali mu, że musi się uzbroić w cierpliwość, a bóle same miną i będzie dobrze. Doraźnie podawali mu środki przeciwbólowe, aby lżej znosił proces gojenia . W tym miejscu pozwolę sobie zadać pytanie : Czy proces gojenia musi być bolesny dla pacjenta? Czy w XXI w medycyna nie zna sposobów na bezbolesny powrót do zdrowia?
Bóle nie ustępowały bez względu na czas jaki minął od operacji, lekarze jadnak nadal twierdzili, że to kwestia czasu. Nawet w dniu, kiedy uznali , że stopa jest już PRAWIDŁOWO ZROŚNIĘTA (celowo wyróżniam tę sekwencję, gdyż w dalszej perspektywie będzie ona bardzo ważna) i wypisują pana Grzegorza do domu twierdzili, że bóle ustąpią. Nic takiego jednak nie nastąpiło NIGDY, a minęło już od zabiegu naprawdę sporo czasu.
Po powrocie do domu pan Grzegorz miał poważne trudności z chodzeniem. Nie mógł , pomimo rehabilitacji chodzić bez pomocy kuli, nie mógł prawidłowo postawić stopy. Mało tego. W czasie rehabilitacji okazało się , że nie może stopą wykonywać najprostszych cwiczeń, jak np. skręty stopy  wokół własnej osi, ani też nie mógł wykonać cwiczeń, które zwą się chodzeniem na zewnętrznych lub wewnętrznych częściach stopy.Stopa stawała się coraz bardziej napuchnięta i coraz bardziej bolała. Wizyta u hirurga (wizyta prywatna) zaowocowała tym, że zrobiono prześwietlenie stopy i hirurg wydał opinie następującą : KOŚCI ZOSTAŁY POSKŁADANE NIEZGODNIE ZE SZTUKĄ HIRURGICZNĄ ! ! ! Aby pan Grzegorz mógł chodzić należy pomyśleć
o następnej  operacji, w kczasie której należy kości połamać i poskładać od nowa. 
Trudna decyzja, tym bardziej, że pracodawca zwolnił pana Grzegorza z powodu dłuższej absencji w pracy (pan Grzegorz przebywał na L-4). W związku jednak z tym, że zwolnienie chorobowe trwało kilka miesięcy pan Grzegorz wystąpił
o rentę do czasu powrotu do zdrowia. O dziwo ZUS rentę takową przynał
i skierował pana Grzegorza na zabieg hirurgiczny. I od tego momentu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Żaden lekarz nie chciał się podjąć wykonania zabiegu na panu Grzegorzu. Po zamianie szpitala i konsultacjach z innymi lekarzami również nie było chętnego do wykonania zabiegu. I taka sytuacja trwała półtora roku w czasie którego to czasu pan Grzegorz odwiedził kilka szpitali
i kilkudziesięciu hirurgów i nikt mu nie pomógł ! ! ! ! 
Każdy zasłaniał się wysokim ryzykiem powikłań i namawiał pana Grzegorza do odstąpienia od zabiegu. Nikt nie mógł zrozumieć, że odczuwa on ogromny bół, a przede wszystkim nie może chodzić.  
W końcu nadszedł czas, kiedy to upływał  okres, na jaki to ZUS przyznał rente panu Grzegorzowi. W związku z tym należało znowu stanąć przed komisją ZUS-owską. I TU STAŁ SIĘ CUD, JAKI MOŻE STAĆ SIĘ TYLKO W ZUS-ie. Komisja uznała, że pan Grzegorz jest już zdrów i może wracać do pracy. Komisja nie stwierdziła żadnej kontuzji u pana Grzegorza. Pomimo, iż w czasie pierwszego stawienia się przed komisją, która uznała kontuzję i nakazała zabieg jako jedyną formę powrotu do pełni formy, a żadnego zabiegu na stopie pana Grzegorza nie wykonano. Nie pomogła dokumentacja zebrana w czsie pótorarocznego starania się o ten zabieg. Orzecznik ZUS-owski uznał pana Grzegorza za zdrowego. Nie pomogło również odwołanie. Tam lekarz także nie dopatrzył się żadnej kontuzji.
Obecnie sprawa trafiła do sądu. O zakończeniu na pewno poinformuję, gdyż pan Grzegorz obiecał napisać i poinformować mnie o wyroku sądu. Biorąc jednak pod uwagę swoje doświadczenia z ZUS-em i sądem śmiem w ciemno twierdzić, że uznają pana Grzegorza zdrowym. Obym się mylił, gdyż z listu jaki pan Grzegorz do mnie napisł wnioskuję, że bardzo cierpi. Raz z powodu nieustępującego bólu, a po wtóre z powodu niesprawiedliwosci jaka jest możliwa tylko w dzikich krajach. No i oczywiście tam, gdzie rządzi ZUS.  

środa, 27 lipca 2011

"Operacja" się udała - jutro pogrzeb

Dzisiaj pozwolę sobie opowiedziec historię mężczyzny, którego ZUS uleczył
w cudowny sposób. Na tyle było to "skuteczne" wyleczenie z dolegliwości, że ów człowiek zmarł.

                                               Historia kontaktów pana Jana z ZUS-em sięga przeszło dwudziestu lat wstecz. Wtedy to na  skutek  wypadku,  jakiemu  uległ 
w pracy stracił wzrok w jednym oku, lekarze musieli amputowac łącznie cztery palce u rąk, nieodwracalnie uszkodził kręgosłup, oraz co było najgorsze musiał miec przetaczaną krew. Niedługo potem okazało się, że musi byc poddany leczeniu hormonalnemu. Z początku wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Był na tyle sprawny, ze spotykaliśmy się kilkakrotnie na wspólnych wypadach wędkarskich, gdyż obydwaj byliśmy miłośnikami wędkarstwa. Lecz owa sielanka nie trwała długo. Niedługo hormony zaczęły dawac znac o sobie. Oprócz innych zaburzeń pan Jan zaczął coraz bardziej tyc. Oprócz  codziennych zmagań z inwalidztwem pan Jan musiał walczyc dodatkowo z bólem stawów (dodatkowe obciązenia związane z przyborem wagi), cukrzycą , któej nabawił się w tak zwanym międzyczasie, oraz postępującym słabnięciem wzroku w jedynym zdrowym oku. I wówczas stała się rzecz niebywała. Otóż po prawie dwudzuestu latach od czasu wypadu, kiedy to ZUS przyznał panu Janowi rente z tytułu niezdolności do pracy, pan Jan został ponownie wezwany przed oblicze jedynie słusznej i nieomylnej władzy jaką jest ZUS. I wówczas stał się cud.
"Lekarz" orzecznik uznał, że pan Jan jest już zdrów, oraz że może wrócic na rynek pracy. W związku z tym renta jaką pan Jan posiadał została mu zatrzymana. Renta była jedynym środkiem utrzymania pana Jana, więc został pozbawiony środków do życia.
Decyzja o wstrzymaniu renty musiała bardzo zabolec pana Jana. Po powrocie do domu usiadł na ławeczce w sadzie i poprosił żonę, aby ta zaparzyła mu kawy. Żona udała się po kawę dla męża, lecz gdy wróciła nie miała już komu podac tej kawy. Pan Jan leżał obok ławki. Lekarz pogotowia wezwanego na ratunek stwierdził zgon. Tak oto  zakończyła historia człowieka cudownie uleczonego przez polskiego lekarza na usługach ZUS-u. Pacjent zmarł w tym samym dniu, w którym został uleczony.

Dzisiaj mija rocznica śmierci pana Jana. Człowieka, który padł ofiarą zbrodniczego systemu państwa, oraz chciwości i niekompetencji ludzi 
w białych kitlach.

środa, 27 kwietnia 2011

PCPR - sprzęt rehabilitacyjny

Równolegle z prośbą o dofinansowanie własnej działalności gospodarczej złożyłem wniosek o dofinansowanie sprzętu rehabilitacyjnego. Sugestię, aby taki wniosek złożyć otrzymałem od lekarza prowadzącego, który stwierdził, iż systematyczne korzystanie z takiego sprzętu na pewno poprawi mój stan zdrowia, a co za tym idzie sprawa dopuszczenia mnie do pracy zdecydowanie się przyspieszy. Nie namyślając się wiele stosowny wniosek złożyłem. Oczywiście nie obyło się bez bzdurnej biurokracji. Należało wypełnić odpowiednie druki, z których nic nowego nie wynikało. Wszystko to, co należało wypełnić było już wiadome urzędnikom, gdyż wcześniej wszystko to już musiałem napisać w innych dokumentach. Ale biurokracja jest rzeczą nadrzędną i trzeba się z nią liczyć.Jedyną nowością było to, iż musiałem udać się do firmy, gdzie teoretycznie mam nabyć sprzęt i poprosić o fakturę (pro forma), w celu przedstawienia jej w PCPR.  Po co faktura jest potrzebna przed zakupem, przed przydziałem jakiegokolwiek dofinansowania? Na to pytanie również nikt nie potrafił mi udzielić jasnej i prostej odpowiedzi. Usłyszałem tylko standartowe "takie są przepisy". Usłyszałem natomiast zapewnienia, że PCPR bardzo stara się pomagać osobom niepełnosprawnym w różnych aspektach życia, więc mogę być spokojny, i że jak tylko środki zostaną przydzielone, to na pewno dofinansowanie na zakup sprzętu rehabilitacyjnego otrzymam.
Po niespełna czterech miesiącach przyszła pisemna odpowiedź na mój wniosek, którą to odpowiedź przedstawiam na skanie :








Powiem szczerze, że decyzją jaką otrzymałem nawet nie jestem zdziwiony, ani też zaskoczony. Stosunek naszego państwa do swych obywateli, a szczegól -
nie do obywateli niepełnosprawnych jest wybitnie negatywny .
Trudno zatem było liczyć, że nagle nasze państwo. które tyle rzeczy już zdołało odebrać Polakom nagle dla mnie zrobi wyjątek i coś mi ofiaruje. Pytam tylko do czego jest potrzebna taka rzesza urzędników, którzy tak naprawdę nic nie robią, poza pisaniem odmownych decyzji? Czy nie mogłaby tego robić jedna osoba? A oszczędności wynikające z redukcji etatów można by przeznaczyć np. na rehabilitację niepełnosprawnych.


                                                      OŚWIADCZENIE


Oświadczam, iż celowo zamazałem niektóre dane (numer sprawy, datę wysłania, mój adres, oraz nazwisko inspektora PCPR-u), aby sprawa nie była identyfikowana z konkretną osobą, lecz z instytucją i systemem.


piątek, 15 kwietnia 2011

Dofinansowanie z PFRON


Po  odrzuceniu mojego pomysłu na działalność gospodarczą pozwoliłem sobie przedstawić pani urzędniczce plan awaryjny, czyli pomysł na  działalność o in -
nym profilu niż ostatnio przedstawiony. Zauważyłem, że panie siedzące
w pokoju, w którym byłem obsługiwany (były tam trzy urzędniczki) szybko wymieniły spojrzenia między sobą i po chwili którą wypełniała błoga cisza nastąpił odzew ze strony urzędnika państwowego  cyt :  „ … myślę, że ten pomysł nie ma szans na zaakceptowanie.  Taki sam profil działalności założyło w zeszłym roku kilka osób i tylko jednej się powiodło. Pomysł może zostać uznany za nietrafny. . .  Wówczas przedstawiłem swoją wizję działalności. Starałem się  jasno przedstawić jakie kroki i dlaczego właśnie takie zamierzam podjąć. Starałem się wykazać, że na podstawie badań rynku wynika, że jest zapotrzebowanie na tego typu działalność, zwłaszcza w naszym rejonie. Potrzeba tylko uporu i samozaparcia aby wejść na rynek. Poza tym odpowiednia reklama  zdecydowanie mogłaby pomóc w działalności.  Ale,
o zgrozo, im więcej argumentów przedstawiałem, tym większa była dezaprobata dla mojego pomysłu.
Postanowiłem więc przejść do następnego punktu i zacząłem rozmowy o je -
szcze innym profilu działalności.  Jednak nastawienie urzędniczek było dokładnie takie samo jak przy poprzednich moich pomysłach.  Gdy już wyczerpały mi się pomysły jakie miałem przygotowane na ten dzień, zapytałem, co w takim razie mógłbym robić, aby liczyć na pomoc w dofinanso-
waniu działalności. Panie urzędniczki  jakby na takie pytanie czekały. Od razu zaczęły jedna przez drugą uświadamiać mnie, że najlepszym wyjściem byłoby, abym otworzył sklep stacjonarny, a już najlepiej spożywczy. Wówczas otrzymałbym dofinansowanie, a i PFRON byłby spokojny o pieniądze jakie na mnie wyłoży.
Powiem szczerze, że mało mnie szlag nie trafił gdy usłyszałem o sklepie i to jeszcze spożywczym. Człowiek stara się analizować rynek, rozmyśla jak można wejść na rynek z czymś sensownym  aby zaistnieć, a panie urzędniczki oferują mi sklep spożywczy. Pytam się gdzie miałbym ten sklep umiejscowić, bo chyba nie ma już miejsca na którym nie stałby już jakiś większy lub mniejszy sklep spożywczy? Poza tym po żółtaczce jaką przechodziłem nie mogę mieć styczności z żywnością w skali masowej. Sanepid nie dopuści mnie do takiej pracy. Wówczas panie urzędniczki z uśmiechem na twarzy stwierdziły, że takie są przepisy i nic na to nie poradzą.
Tylko o jakie przepisy chodzi? Tego nikt nie potrafił mi wyjaśnić.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

PCPR - ciąg dalszy

Gdy ponownie pojawiłem się w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie od razu udałem się do pokoju wskazanego mi w czasie ostatniej mojej wizyty. Pani urzędniczka rozpytała mnie na okoliczność przyniesionych przeze mnie dokumentów i wówczas zaczęły się schody.
Gdy zapytała mnie jaki rodzaj działalności mam zamiar otworzyć  ufnie odpowiedziałem, że działalność moja to  X (celowo nie piszę tu rodzaju działalności, gdyż mam nadzieję, że mój pomysł da się jeszcze wdrożyć 
w życie i nie chcę aby mnie ktoś ubiegł). Na to pani urzędniczka zaraz miała gotową odpowiedź, że aby taką działalność otworzyć muszę mieć pewne kwalifikacje, których obecnie nie posiadam. Oczywiście byłem na to przygotowany, gdyż wcześniej zapoznałem się z warunkami jakie trzeba spełniać przy otwieraniu tego typu działalności. Odpowiedziałem pani urzędniczce, że owszem, nie mam jeszcze tych kwalifikacji,  ale jestem trakcie zapisu na kurs, który umożliwi mi uzyskanie odpowiedniego dokumentu, natomiast na dzień dzisiejszy znalazłem osobę, która ma uprawnienia i z tą osobą otworzę działalność. Na to pani  PCPR oznajmiła, że jest to niemożliwe. Powiedziała, że nie wierzy, aby ktoś kto ma takie uprawnienia nie otworzył sobie sam działalności, tylko czekał na mnie. Uznała, że osoba ta chce mnie oszukać i że PCPR nie da mi środków na działalność.  Powtarzam : PANI  URZĘDNIK UZNAŁA, ŻE  OSOBA  Z  KTÓRĄ  CHCĘ  WSPÓŁPRACOWAĆ  CHCE  MNIE  OSZUKAĆ ! ! ! ! !  Pytam się na jakiej podstawie wysnuła taki osąd ? Jak mogła w ten sposób zawyrokować nie znając mnie, nie znając osoby z którą chcę współpracować, nawet nie widząc tej osoby na oczy ? Na nic zdały się moje tłumaczenia i prośby. Temat został szybko zamknięty, gdyż pani urzędnik uznała, że nic więcej nie da się z tym zrobić.
Byłem oczywiście przygotowany na taką okoliczność (wizyty w urzędach nauczyły mnie, że wszystko może się zdarzyć  i że na wszystko muszę być przygotowany). Miałem przygotowany plan awaryjny
B i C, a nawet D . Ale co z tego wynikło napiszę w następnym wpisie.

niedziela, 27 marca 2011

Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie

Dzisiaj napiszę coś, co dotyczy mnie osobiście, coś czego sam doświadczyłem, a innym razem opiszę sprawę , którą otrzymałem e-mailem od czytelnika.

Otóż kilka miesięcy temu miałem przyjemność stawać przed komisją orzekają-
cą o stopniu niepełnosprawności  PCPR (Powiatowe Centrum Pomocy Rodzi-
nie). Muszę uczciwie powiedzieć,  że nie jest to tak upokarzające jak komisja, w której orzekają szamani z ZUS-u.  Tu przynajmniej człowiek ma prawo po-
wiedzieć z czym przychodzi, jaki ma problem, co go boli. Jest traktowany jak człowiek,  a nie jak bandyta, jak potrafią potraktować nas konowały zusow-
skie.
Ale nie o lekarzach dziś będzie, chociaż muszę powiedzieć, że nie podzielili oni opinii kolegów będących na usługach ZUS-u, nie przyjęli do wiadomości iż jestem zdrowy (co wyraźnie ZUS sugerował) i przyznali mi II grupę inwalidzką (stopień umiarkowany) na kolejne cztery lata. Jednak jak mówię dzisiaj nie
o tym.
Przy okazji wizyty w PCPR miałem okazję spotkać się (obligatoryjnie wszyscy muszą to zrobić) z doradcą zawodowym. Bardzo miła pani poinformowała mnie, ze ponowne przyznanie mi grupy (czego nie chciałem) nie dyskwalifikuje mnie z rynku pracy. Że z grupą powinno mi być łatwiej znaleźć pracę. Wówczas opowiedziałem pani jak w praktyce wygląda znalezienie pracy przez osobę z grupą inwalidzką. Opowiedziałem nawet o jednej ze spółdzielni zatrudniającej inwalidów, która to spółdzielnia  korzysta ze środków finansowych z racji zatrudnienia niepełnosprawnych. Na każdego zatrudnionego niepełnosprawnego otrzymuje dofinansowanie ok. 800- 1000 PLN miesięcznie, natomiast  zatrudnia niepełnosprawnych w systemie akordowym, płacąc  900 PLN netto miesięcznie(przy średniej krajowej ok.3300 brutto). Stwierdziłem, że to jest jawny wyzysk osób chorych i nie chciałbym w takiej firmie pracować, gdzie pracodawca nie szanuje pracownika.
Wówczas pani doradca zawodowy poinformowała mnie, że sam mogę założyć własną działalność. Na mój argument, że długo już nie pracuje, cały czas choruję i nie mam środków, że finansowo nie stać mnie na otwieranie żadnego biznesu powiedziała, że jest możliwość dofinansowania działalności otwieranej przez osoby niepełnosprawne. Przedstawiła mi warunki jakie muszę spełniać aby owe dofinansowanie otrzymać. Okazało się, że wszystkie warunki spełniam i mogę się starać o dofinansowanie własnej działalności.  Wtedy pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem , że może jednak da się coś zrobić. Że może z pomocą urzędnika państwowego będę mógł odwrócić swą złą passę i zacząć żyć od nowa.
Jak bardzo się myliłem i co z tego wyszło opiszę w następnym wpisie.

poniedziałek, 14 marca 2011

CHORY (inwalida) = niepotrzebny

Jak Szanowni czytelnicy tego bloga widzą, nie jestem jedyną osobą, która skarży się na postępowanie urzędników państwowych, w tym lekarzy ZUS-owskich. Przykład Pani Małgorzaty T. jest tego dobitnym przykładem. Jest to
o tyle bolesne, że lekarze ci (chociaż teraz już nie wiem, czy są godni nosić miano lekarza) przysięgają pomagać nam, traktować nasze zdrowie i życie jako dobro najważniejsze i w końcu biorą pieniądze z naszych podatków.
A jeżeli tak, to domagam się ukarania lekarzy, którzy wbrew temu co przysięgali, dbają tylko o swoje dobra, o pensje, domy, samochody. Którzy ludzi chorych traktują jak powietrze, dbając tylko o to, by odrzucić wniosek składany przez chorego i dzięki temu otrzymać premię z ZUS-u. Tylko kto ma ich ukarać? Sądy? Nie, gdyż sady i lekarze ZUS-owscy to jedna ręka, o czym przekonuje człowiek, który tego doświadczył i opisuje to w jednym
z komentarzy do mojego postu. Kto więc w tym państwie dba o podatnika,
o człowieka?
Jak już napisałem kiedyś, jesteśmy potrzebni tylko w okresie wyborczym. Po oddaniu głosu i wrzuceniu go do urny stajemy się niepotrzebni. Nasze problemy są niezauważane. I wiem co mówię. W czasie mojej walki z polską niesprawiedliwością spotkałem się z wieloma ludźmi. Ludźmi, którzy kiedyś deklarowali mi pomoc, jeśli tylko zajdzie taka konieczność. Ale wówczas był okres przedwyborczy, i bardzo łatwo było rzucać obietnice. Jak się okazało obietnice bez pokrycia. Teraz np. jedna z tych osób jest dyrektorem Powiatowego Urzędu Pracy , inna osoba jest burmistrzem miasta w którym mieszkam, lecz próżno szukać u nich pomocy. Okres wyborczy minął, a więc wszystkie obietnice idą do lamusa. Stanowiska spowodowały, że zapomnieli już o obietnicy pomocy. Chcieli pomóc, gdy takiej pomocy nie potrzebowałem, natomiast teraz, gdy potrzebuję odwracają się plecami. 
I to jest problem nie tylko mój. Z  korespondencji e-mail, jaką prowadzą ze mną osoby potraktowane w ten (lub podobny) sposób jak ja, wynika, że jest to problem większości, o ile nie wszystkich. Wszyscy mieli obietnice pomocy, postanowienia itp. Natomiast gdy przyszło do realizacji obietnic, sprawy zaczęły się nagle komplikować. Ale wiem (jak również inni, którzy otrzymali obietnice), że już więcej ci ludzie głosu mojego nie dostaną. Powiem więcej : będę głośno opowiadał o tym, jacy są wiarygodni, aby inni nie ulegli kiedyś podobnym obietnicom.
Ale wiem, ze są też ludzie, którzy pomagają chorym, inwalidom i to bez rozgłosu. Opowiem o nich innym razem.
Teraz powrócę jeszcze do lekarza orzecznika z Nowego Sącza, który nawymyślał jednemu z chorych w czasie tzw. komisji lekarskiej. Oto link do tego zdarzenia :    http://www.youtube.com/watch?v=ZAUQ3bc-uF8
Sami państwo możecie ocenić pracę ludzi, którzy nas leczą. Oto jak nas traktują, jak nas postrzegają . Mało tego, jeszcze nas straszą ! ! ! I za taką pracę chcą pobierać pensje wielkości 2-3 średnich krajowych. Sami oceńmy ich pracę, mając na uwadze fakt, że każdy z nas moze wcześniej, czy później być pacjentem takiego konowała na usłudze ZUS-u.
Z relacji wynika, ze lekarz ten miał ponieść konsekwencje. Miał być usunięty. A jak się sprawa zakończyła zobaczcie państwo sami. :
 http://www.youtube.com/watch?v=XtsmKk2dHI4&feature=related

środa, 9 marca 2011

Sprawa Pani Małgorzty T. - zakończenie


Jakim to wszystko jest bezprawiem, to jeszcze świadczy fakt, że ustawodawca umożliwia osobie z całkowitą niezdolnością do pracy podjęcie zatrudnienia (rzekomo bez zagrożenia utraty świadczenia)i uzyskanie dochodów 
w wysokości ponad 2000 złotych brutto miesięcznie. Pytam więc: Na jaką chorobę trzeba zapaść, skoro przy raku z przerzutami do węzłów chłonnych, nadciśnieniu III stopnia, zwyrodnieniach kręgów szyjnych, schorzeniach po leczeniu inwazyjnym nie ma się całkowitej niezdolności do pracy? Ja nie podjęłam takiej pracy, nie dlatego, że nie chcę, ale jej nie ma i dodatkowo czuję się na tyle źle, że nie podejmę pracy, które m a ofercie Grodzki Urząd Pracy (codziennie sprawdzam w Internecie - oferty dla osób niepełnosprawnych. Tak jak Pan Urząd Miasta przyznał mi umiarkowany stopień niepełnosprawności, czyli odpowiednik ZUS-wskiej całkowitej niezdolności do pracy).Tak jak wspomniałam oferty wymagają końskiego zdrowia.
I właśnie teraz trafiłam na Pana blog - jestem bardzo wdzięczna, że Pan to wszystko opisał. Miałam odwołać się do Sądu, ale to by były kolejne upokorzenia, które i tak zaprowadziłyby mnie najwyżej do groźby, że obrażam Sąd i że zostanę ukarana.
Gdy dostałam wtedy od orzecznika, o którym wspomniałam, że wydawał mi się w porządku, częściową niezdolność do pracy i to tylko na okres lat dwóch, to przez 5 dni nie byłam w stanie wyjść z pokoju. Ja nie płakałam, ja wyłam. Nie wiem, co zrobię za te dwa lata. Blisko 28 lat przepracowałam i oddawałam składki na ten przeklęty ZUS w wymiarze rzeczywistych dochodów. Sama nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Zawsze starałam się każdemu pomóc na miarę moich możliwości. Sama natomiast zostaje skrzywdzona i to przy takiej chorobie jakim jest rak. Nie mam już siły do niczego.
Serdecznie Pana pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy Pana historii. Proszę się nie zniechęcać, tylko pisać wszystko. Wiem, że nie ma Pan dużo komentarzy, ale mnóstwo ludzi to czyta.
Jeszcze jedno - jestem przekonana, że takich orzeczników los również doświadczy, bo na to zasługują. Orzecznicy są sługusami, ale są też ludźmi; ludźmi pozbawionymi kręgosłupa moralnego. Udają lekarzy, ale lekarz stosuje się do dewizy: przede wszystkim nie szkodzić pacjentowi, a oni nam szkodzą. Renty natomiast przyznają tylko znajomym, rodzince i myślę, że za pieniądze. Jeszcze raz pozdrawiam - Małgorzata T.

środa, 2 marca 2011

Przypadku p. Małgorzaty T. ciąg dalszy


Po roku prowadzący mnie lekarz onkolog powiedział, że mój stan zdrowia kwalifikuje mnie do dalszego otrzymywania dodatku pielęgnacyjnego i wypisał informację o stanie zdrowia. Stanęłam przed orzecznikiem - wyjątkowym bezczelnym typem, który od samego początku traktował mnie gorzej niż śmiecia - dotyczy to jego komentarzy i zachowania. Natomiast badanie wyglądało tak: Pukał po kolanie młoteczkiem, kazał sobie trafić paluszkiem do nosa, tylko biduś jakoś nie zauważył braku piersi (mimo, że stałam przed nim roznegliżowana) ani blizn po usunięciu węzłów chłonnych i blizny po przeciętych na odcinku 20 cm pleców - po torakotomii w 1996.
Potem długo coś pisał na maszynie i powiedział, że to już wszystko. Gdy zapytałam (bardzo delikatnie), co wnioskuje - zaczął na mnie wrzeszczeć, że dowiem się pocztą. A gdy się ośmieliłam zapytać jak długo to będzie trwało, odpowiedział, że nie jest listonoszem, aby mi to powiedzieć. Niedługo musiałam czekać - pan orzecznik nie tylko odebrał mi dodatek pielęgnacyjny, ale jeszcze próbował podważyć grupę inwalidzką. Wystąpił do szpitala
(a byłam leczona w czterech) o ponowne przesłanie dokumentacji medycznej (wszystko miał złożone i potwierdzone za zgodność z oryginałem).
Gdy otrzymałam to pismo, to po prostu zaczęłam wyć. Zadzwoniłam do prowadzącego mnie lekarza, który kazał mi natychmiast przyjść. Chciał nagłośnienia mojej sprawy w mediach. Ja jednak - w swojej naiwności - wierzyłam w sprawiedliwość. Postanowiłam działać zgodnie tym, co nakazywało mi sumienie. Więc przede wszystkim napisałam do Działu Orzecznictwa skargę na lekarza orzecznika, ale ponieważ wiedziałam, że nie jestem jedyną osobą pokrzywdzoną przesłałam kopię tego pisma do Rzecznika Praw Obywatelskich i Ministerstwa Zdrowia (chciałam również do Rzecznika Praw Pacjenta, ale jakoś nie mogłam się doszukać danych). Wraz
z pismem opisałam całą moją sytuację zdrowotną i dołączyłam kserokopie całej dokumentacji medycznej.
Rzecznik praw pacjenta (gabinet nieżyjącego już Pana Kochanowskiego) odpowiedział mi coś w stylu, że jest im bardzo przykro, ale ZUS nie podlega pod Rzecznika, ale, że się pisze na przyszłość. Natomiast Ministerstwo Zdrowia - gabinet Pani Kopacz odesłał sprawę do Departamentu Skarg. Natomiast Departament Skarg do... ZUS-u, tyle, że w Warszawie na Czerniakowską. Czerniakowska z powrotem do Krakowa i przekazano sprawę do tego samego orzecznika na którego napisałam skargę.
Ponieważ w piśmie powołałam się, że decyzję doktora nauk medycznych
w dziedzinie onkologii podważa lekarz nie mający wiedzy medycznej w danym zakresie, Pan orzecznik postanowił "naprawić błąd" i odesłał mnie również do doktora nauk medycznych, który oczywiście zaopiniował zgodnie z jego decyzją. Tyle, że nie było już mowy o odebraniu mi grupy. Straciłam 163 złote dodatku pielęgnacyjnego. Pan orzecznik wnioski przesłał na Czerniakowską
w Warszawie i stamtąd otrzymałam odpowiedź, że po dokładnym przeanalizowaniu mojego stanu zdrowia, wieku, możliwości przekwalifikowania się itd. nie należy mi się dodatek pielęgnacyjny.
Gdybym dostała jeden dzień wcześniej ten list nie występowałabym do Komisji Lekarskiej (jednak chciałam się zmieścić w terminach odwołań).
Tu dopiero przeszłam przez cyrk. Zostałam przyjęta jako pierwsza. Były dwie panie, które identycznie jak u Pana zadawały pytania tak, aby nie było wiadomo jak odpowiedzieć. Wprowadziły atmosferę ogromnej nerwowości. Ledwie weszłam i jeszcze nie zdążyłam nic powiedzieć jak niemal chórem mi powiedziały, że mi się dodatek pielęgnacyjny nie należy, bo się ubieram sama (to nie jest żart). Stałam prawie goła przez ponad pół godziny, boso na podłodze z PCV i odbywał się cyrk zwany badaniem. Oczywiście wiadomo, że dodatek pielęgnacyjny utraciłam. Nabawiłam się jednak 3 wrzodów na żołądku i nadżerki. Musiałam wrócić do leków antydepresyjnych i zostałam objęta leczeniem w Poradni Nadciśnieniowej (przyszpitalnej).

Trzy lata na którego Pani orzecznik w 2007 roku przyznała mi całkowitą niezdolność do pracy minęły szybko. Czułam, że będzie źle, więc się zarejestrowałam jako poszukująca pracy. Oczywiście, że przy moich schorzeniach nikt mnie nie zatrudni (i wcale się nie dziwię, bo kilka razy
w miesiącu odwiedzam lekarzy, którzy przyjmują wyłącznie w godzinach dopołudniowych, poza tym co 3 miesiące mam dwutygodniową rehabilitację puchnącej ręki i kręgów szyjnych).
W listopadzie 2010 roku stawiłam się w ZUS u Orzecznika - Tym razem wydawał się rozsądnym człowiekiem. Przyznał uczciwie, że jestem naprawdę chorym człowiekiem. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy uzyskałam na okres 2 lat częściową niezdolność do pracy. Odwołałam się do Komisji. Zostałam potraktowana jeszcze gorzej niż poprzednio. Szczególnie jedna "lekarka" zachowywała się skandalicznie. Parę dni temu uzyskałam informację, że nie jestem całkowicie niezdolna do pracy i podtrzymały decyzję orzecznika. Teraz przyszło mi żyć z 700 zł. O pracy nie ma mowy - po pierwsze ponieważ nie ma takiej, którą bym dała radę wykonywać, a po drugie mam (oprócz mojej choroby) mamę mającą 88 lat i nie jest możliwe pozostawienie jej bez opieki. Łączymy razem nasze dwie renty ale jest bardzo ciężko. Na Komisji natomiast na odchodne panie mnie poinformowały, że jeżeli nie będę miała wznowy choroby w ciągu tych dwóch lat, to zupełnie mi odbiorą rentę. Wtedy będę miała już prawie 57 lat. Innymi słowy zasugerowały mi, że najlepiej, aby skończyć z sobą, ponieważ w tym państwie bez pieniędzy żyć się nie da. Jeszcze "w trosce o moje dobro" jedna powiedziała: "Pani stan psychiczny jest tak zły, że dla własnego zdrowia powinna pani iść do pracy. Zatkało mnie zupełnie. Przecież to właśnie ZUS pozbawił mnie pracy. Nikt mnie nie zwalniał. Moje stanowisko cały czas czekało na mnie. Jednak gdy dostałam tzw. jedynkę i minął okres prawa do zasiłku chorobowego - zakład pracy musiał rozwiązać umowę o pracę. cdn. Małgorzata T.

czwartek, 24 lutego 2011

"Aby być lekarzem w ZUS-ie trzeba być albo marnym fachowcem, albo człowiekiem pozbawionym uczuć"

Tytuł dzisiejszego wpisu, to słowa jednego z lekarzy, który odmówił ZUS-owi usług. Cytuję te słowa, gdyż uważam, że sens tych słów nie pozostawia złudzeń. A teraz do rzeczy.
Dzisiaj, zgodnie z tym co już wcześniej zapowiadałem chciałbym podać przykłady uczciwości i rzetelności w pracy lekarzy. Lekarzy orzeczników ZUS-owskich, a więc tych osób na które łożymy ze swoich podatków dając im utrzymanie.Tak, dając im utrzymanie. Bo przecież pensje które pobierają
w ZUS-ie to nic innego jak nasze podatki . Jak nam za to dziękują? Jak się angażują w wykonywaną pracę? Proszę, oto przykład :
http://www.youtube.com/watch?v=ZAUQ3bc-uF8
I jeżeli myślą państwo, że ten lekarz poniósł jakieś dotkliwe konsekwencje, to są państwo w błędzie.

Drugim przykładem niech będzie kobieta, która opisała swe przeżycia
w komentarzach do mojego postu.
Dla osób, które nie czytały tego wątku przytaczam słowa Pani Małgorzaty :

Przechodzę przez to samo, co Pan.
Wielokrotnie opisywałam już moją historię na forum, mając nadzieję, że przyniesie mi to ulgę, albo ktoś pomoże przynajmniej inaczej spojrzeć na całą sytuację. Jednak krzywda i pozbawienie człowieka ciężko chorego jedynych środków do życia jest przestępstwem, bo jak ktoś mądrze napisał na forum: Krzywdzenie osób słabych i chorych jest przestępstwem.
Początkowo wydawało mi się, że dam radę walczyć o swoje prawa, niestety szybko się przekonałam, że po moich przejściach chorobowych, a przede wszystkim z upokorzeniami, które zniosłam w ZUS-ie i Komisji ZUS pozbawiło mnie wiary w sprawiedliwość, ale również w sens życia w tym podłym systemie.
Wcale nie pisze Pan za mocno - według mnie, w Pana artykułach nie ma nietaktu ani żadnej przesady. Pisze Pan tylko to, co rzeczywiście czuje,
i prawdę o tym, co Pan przeszedł. Oczywiście Sąd zawsze może zagrozić, że Pana ukarze - Sąd, do którego zwracają się ludzie wyczerpani chorobą
i sytuacją - nie staje w naszej obronie, tylko jeszcze nas rozdeptuje, jak się depcze insekty. Ja po Pana artykule postanowiłam zrezygnować z szukania "sprawiedliwości w Sądzie" - bo uważam, że nic nie wskóram. Tak jak Pan napisał wszystko jest z góry ustalone. Natomiast renty dostają wyłącznie ludzie zdrowi po znajomości, albo za pieniądze. Wniosek taki nasuwa się sam, ponieważ jestem od maja ubiegłego roku zarejestrowana w Grodzkim Urzędzie Pracy, jako poszukująca pracy i widzę jakie oferty są tam zamieszczone. Trzeba mieć końskie zdrowie, aby temu podołać.
Ja mam raka (na 25 węzłów chłonnych miałam zajęte 11), cierpię na nadciśnienie tętnicze III stopnia - czyli najcięższe - po przejściach z ZUS-em często mam ponad 200/130; mam ciężkie zwyrodnienia kręgów szyjnych,
w których jest również zaznaczona osteoporoza - uniemożliwia mi to długie siedzenie w wymuszonej pozycji (teraz np. pisząc ten komentarz leżę). Ręka po stronie usuniętych operacyjnie węzłach chłonnych jest ciągle napuchnięta jak bania. O pozostałych zwyrodnieniach stawów i kręgosłupa nie będę już wspominała,
Gdy w 2007 roku wykryto u mnie raka piersi nie zakwalifikowałam się na operację, wcześniej miałam chemioterapię mającą na celu zmniejszenie ognisk. Po chemii przeszłam operację, potem następne chemioterapie i na koniec 25 cykli radioterapii. Mimo wszystko nie ubiegałam się o rentę, tylko
o 3 miesięczne świadczenie rehabilitacyjne, celem dokończenia leczenia. Lekarz orzecznik dał mi odmowę i przyznał całkowitą niezdolność do pracy na okres lat 3 i niezdolność do samodzielnej egzystencji na okres 1 roku. Od razu w gabinecie zaprotestowałam. Powiedziałam, że nie chcę renty, chcę tylko zakończyć leczenie, ponieważ w 1996 roku miałam usuniętą torbiel
z płuca i wówczas po rocznej rencie rehabilitacyjnej ZUS mnie uzdrowił. Zostałam bez środków do życia. Prowadziłam wówczas działalność gospodarczą (jednoosobową) która oczywiście padła. Nie miałam środków na nic, a przede wszystkim sił psychicznych. Popadłam w depresję. Pomocy nie udzieliło mi państwo, tylko moi przyjaciele, którzy pomogli mi znaleźć pracę.
I właśnie tam byłam zatrudniona aż do chwili, gdy wykryto u mnie raka.
W pracy byłam jeszcze dzień przed pierwszą chemioterapią.
Gdy to wszystko powiedziałam lekarce, zastanowiła się i powiedziała, że nie ma obaw, że ja już będę miała prawie 55 lat i do pracy na pewno nie wrócę. To prawda, że nie odwołałam się od tej decyzji, ale byłam bardzo chora, łysa
i upokorzona samą chorobą. Zaufałam tej lekarce. Cieszyłam się, że mimo, iż miałam 930 zł (z dodatkiem pielęgnacyjnym) mogę spokojnie chorować. Po chemiach zresztą doszły kolejne dolegliwości, np. z żyłami, no i ręka o której wcześniej wspomniałam.

Ciąg dalszy listu Pani Małgorzaty opublikuje w następnym wpisie. 

sobota, 19 lutego 2011

Dzisiaj dla odmiany kilka słów podziękowania


W dzisiejszy wpisie odejdę trochę od tematyki „sprawiedliwego i zgodnego
z konstytucją” traktowania ludzi w naszym kraju przez jedynie słuszne organy państwowe, a skupię się dzisiaj na podziękowaniach. Tak, na podziękowa- niach, bo uznałem, że należy się to czytelnikom mojego bloga.
Chcę podziękować wszystkim, którzy zadali sobie trud i zapoznali się z sytu-
acją opisywaną na moim blogu. Obiecuję, że nadal będę opisywał działania naszych organów państwowych , które to czynią co tylko mogą, by obywatelowi żyło się lepiej.
Dziękuję wszystkim imiennym , oraz anonimowym użytkownikom, którzy dodali komentarz do mojego bloga.  Na pewno czyni go to atrakcyjniejszym mając na uwadze różny punkt widzenia kilku osób , który to punkt widzenia i tak sprowadza się do jednego wspólnego mianownika : państwo niesprawiedliwości społecznej.
Dziękuje ( tu pozwolę sobie na imienne podziękowanie ) Pani  podpisującej się Małgorzata T.  Pani problem uświadomił mi, że mój problem jest naprawdę niewielki, mając na uwadze to co Pani przeżywa. Uświadomił mi również, że miałem racje wypowiadając swoje opinie o naszym państwie.
Dziękuję również ogromnej rzeszy kolegów  z portalu www.koledzyzwojska.pl  . Dowiedziałem się , że w związku z moją sytuacją toczy się na tym portalu ostra dyskusja. Dziękuję i proszę o dalsze rozpropagowanie mojego bloga wśród znajomych, kolegów i kogo się jeszcze da. Niech moja sytuacja  będzie przestrogą na przyszłość dla wszystkich.
Dziękuję całej Polonii polskiej która czyta mojego bloga i koresponduje ze mną z takich miejsc na świecie jak : Austria, Anglia, Irlandia, Norwegia, Finlandia, Rosja, Litwa, Niemcy, Francja, Hiszpania , Czechy, Kanada, USA,
a nawet  Japonia i Australia. To bardzo miłe i powiem szczerze, że nie spodziewałem się , że Polonia zainteresuje się moimi kłopotami. Myślę, że mój blog może być sygnałem dla całej Polonii na całym świecie, że do Polski nie ma po co wracać. Tu nie ma żadnej przyszłości.
Dziękuję również ludziom, którzy czytali mój blog i doszli do wniosku, że moje wpisy nie są im na rękę. Tym, którzy swym wyrachowaniem sprawili, że odłączono mi z mojego bloga reklamy, dzięki którym mogłem parę groszy zarobić. Nie zniechęci mnie to, ani nie wystraszy.  Nadal będę pisał co mnie spotkało, jak również będę opisywał znane mi przypadki znęcania się przez urzędników państwowych na szarych obywatelach.
Dziękuję wszystkim tym, których nie wymieniłem, a którzy wykazali swe zainteresowanie moim blogiem i czytają go lub czytać będą. Obiecuję, że postaram się nie zawieść ich oczekiwań.
I to już od następnego wpisu.

wtorek, 15 lutego 2011

Refleksja


Po ogłoszeniu tak „ sprawiedliwego wyroku” zdałem sobie sprawę, ze muszę liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Postanowiłem odciąć się od naszego państwa. Państwa, które chroni  morderców, złodziei, gwałcicieli, ogólnie mówiąc wszystkich przestępców ze szczególnym uwzględnieniem urzędników państwowych. Dotarło do mnie, że państwo rękami swych pracowników ( urzędników mających jakikolwiek wpływ na decyzje ) jest w stanie ( i robi to ) „załatwić” każdego obywatela tego państwa, który odważy się wyciągnąć rękę po pomoc. Obywatel jest tylko ( tak jak już pisałem we wcześniejszych postach ) do płacenia podatków i do oddawania głosów w czasie wyborów. Czyli reasumując jest potrzebny do utrzymywania bandy zdegenerowanych bandytów zwanych urzędnikami państwowymi. Przy czym konstrukcja tego systemu jest tak sprytnie wymyślona, że obywatel  wyrażając swe niezadowolenie wchodzi w konflikt z urzędnikiem niższego szczebla,
a ”śmietanka urzędnicza” wraz z tymi, którzy tworzą prawo ma się bardzo dobrze. Jedyne o co dbają elity, to właśnie o urzędników niższego szczebla, im nic nie może się złego przydarzyć. Oni nadal mają bronić interesu państwa,
a nie obywatela. I najgorsze w tym  wszystkim jest to, że tacy urzędnicy jak lekarze, czy policjanci (i jedni i drudzy przysięgają ) w sytuacji gdy ich potrzebujemy stają po stronie silniejszego, czyli państwa z obawy o swoją przyszłość.  
Aby nie być gołosłownym, w następnych wpisach postaram się wykazać jak pracują urzędnicy państwowi, ze szczególnym naciskiem na ZUS ( ale również prokuratury ). Pokaże, że mój przypadek nie był odosobniony. Że tak jak ja zostało potraktowanych tysiące osób.

Natomiast co do mnie osobiście, to nadal nie udało mi się uzyskać  lekarskiego pozwolenia na pracę, Nie przeszedłem pozytywnie żadnego badania. Mało tego, otrzymałem z Urzędu Pracy oferty pracy dla osób niepełnosprawnych, i tam również lekarze zakładowi nie zezwolili mi na pracę
z przyczyn zdrowotnych. I kto w tym całym zdarzeniu ma rację? Lekarze zakładowi, szpitalni, lekarz domowy? ? ? Odpowiedź jest jedna i jedynie słuszna (jak jedynie słuszny do niedawna był ustrój ). NIE ! ! !  RACJĘ MA LEKARZ  ZUSOWSKI, KTÓRY NAWET MNIE NIE BADAŁ .Czyli rację ma państwo, na które tyle lat pracowałem, płaciłem podatki, państwo , które wyjęło mi z życiorysu dwa lata (zmarnowane lata ), kiedy to musiałem odbyć służbę wojskową i bronić to państwo.  I państwo zabierając mi jedyną szanse na życie jaką była renta nigdy mnie nie zapytało z czego będę żył.
Dlatego powtarzam, że nigdy nic już dla tego państwa nie zrobię. Każdego urzędnika państwowego będę traktował jak potencjalnego wroga, który może zagrozić mnie i mojej rodzinie. A gdy rodzina jest zagrożona nie przebiera się 
w środkach.

cdn.

Proszę o kontakt e-mailowy osoby, która podpisuje się w komentarzach Małgorzata T, 

czwartek, 10 lutego 2011

Gest Kozakiewicza, czyli polska sprawiedliwość


Po przepytaniu stron na okoliczność podtrzymania swoich stanowisk, sąd nakazał opuszczenie sali  w celu ustalenia wyroku. W tym momencie zadaję czytelnikom retoryczne pytanie : z kim sąd ustala werdykt, skoro cały ten „sąd” składa się z jednego sędziego, bez ławników, a jedynie ze stenotypistą, który nie może wyrokować?  Odpowiedź jest jasna – tak jak przypuszczałem
i pisałem o tym wcześniej wyrok w mojej sprawie zapadł już dawno (śmiem twierdzić , że zapadł na linii ZUS - Sąd za obopólnym porozumieniem).  Niestety miałem racje w swych „czarnych” przypuszczeniach, ale o tym później.
Gdy sędzia wezwał nas z powrotem na salę rozpraw, po około 5 minutach ( swoją drogą dziwne, że w ciągu tak krótkiego okresu zapadł wyrok i dodat-
kowo stenotypista zdołał go napisać i sprawdzić! ! ! ! – zaznaczam , w ciągu ok. 5 minut) wsłuchaliśmy się  w odczytywanie wyroku.  Zgodnie z moimi przewidywaniami  sąd  moje zarzuty odrzucił, co spowodowało ukazanie się nieukrywanego uśmiechu na ustach pani przedstawiciel  ZUS-u. Później nastąpiło odczytanie uzasadnienia. I tu się dowiaduję,  że co prawda  cyt. mam jakieś schorzenia, ale to nie upoważnia mnie do otrzymania renty zdrowotnej. . .  Te jakieś schorzenia , to efekt pracy kilkunastu lekarzy, którzy nie są na etacie ZUS-u i zadali sobie trud, aby mnie dokładnie przebadać. W wyniku przeprowadzonych badań stwierdzili moją niezdolność do pracy (czternastu niezależnych lekarzy u których się leczyłem ),a lekarz 
ZUS-owski  jednoosobowo stwierdza, że jest inaczej i sąd jemu daje wiarę! ! !   Pytam więc jaki jest sens leczenia w przychodniach, szpitalach
i ośrodkach zdrowia, skoro można udać się do uzdrowiciela – szamana 
w ZUS-ie i wyjść od niego zupełnie zdrowym?
Na mój ponowny zarzut, iż powołany biegły był na etacie ZUS-u, oraz to że był stroną w sprawie sąd odpowiada, że nie ma innych biegłych do dyspozycji.
I tu się rodzi pytanie : w jakim kraju my żyjemy? Takiego postępowania nie powstydziłby się nawet system gestapowsko-stalinowski. A my podobno żyjemy w praworządnym kraju. Tylko co w takim razie znaczy słowo PRAWORZĄDNOŚĆ? Gdy nie ustępowałem w swym postanowieniu sędzia poinformował mnie, że albo się uspokoję ( chociaż wcale się nie unosiłem, choć na pewno byłem mocno wzburzony ), albo nałoży na mnie karę dyscyplinarną. Tu stało się jasne, że mam tylko słuchać, co w imieniu tego mojego chorego państwa sąd ma mi do powiedzenia.
Gdy zostałem dopuszczony do głosu poprosiłem, aby sąd nakazał temu lekarzowi, który uznał iż jestem zdrów, aby ten wydał mi oświadczenie
o zdolności do pracy ( myślałem, że skoro jestem zdrów, to nie będzie z tym problemu). Okazało się wówczas, ze po pierwsze sąd nie może nakazać lekarzowi  aby ten napisał takie oświadczenie, a po drugie cyt. Lekarz orzecznik nie stwierdza, że jest pan zdrowy, stwierdza jedynie że nie jest pan niezdolny do pracy. Od tego momentu nic już nie mówiłem, o nic nie prosiłem, gdyż uznałem, że albo już jestem chory psychicznie i tego nie potrafię zrozumieć, albo państwo za pomocą swych organów robi ze mnie idiotę.
Po zakończeniu tej farsy chciałem udać się do domu. Po wyjściu z budynku sądu spotkałem jednak znajomego, człowieka związanego z prawem (nazwiska nie podam, aby nie wpędzić go niepotrzebnie w kłopoty), który zaprosił mnie do siebie do kancelarii. Chwilę porozmawialiśmy i co się okazało ?
Z  wiedzy jaką posiadał wynikało, iż zarówno ZUS, jak i sądy pracy otrzymały niepisane zobowiązania aby nie tylko nie przyznawać rent ( maksymalnie ograniczyć ich ilość), ale nawet odbierać ludziom już przyznane świadczenia. Jak  się okazało miał rację. Udałem się kilka razy do budynku ZUS-u, gdzie odbywają się komisje lekarskie i miałem okazje zobaczyć wiele ciekawych rzeczy ( opiszę je w następnych moich wpisach). Wówczas to zrozumiałem, że żyjemy w państwie bezprawia . Zrozumiałem, że państwo patrzy na obywatela
z pozycji siły. Teraz wiem też, że obywatel  jest potrzebny państwu do płacenia podatków, do tworzenia PKB , w czasie wyborów itp.  Natomiast, jeżeli państwo jest potrzebne obywatelowi, gdy zwykły zjadacz chleba potrzebuje pomocy państwa, jedyne co widzi to GEST KOZAKIEWICZA.
Teraz wiem już, że nigdy nic dla tego państwa nie zrobię. Nigdy palcem nie kiwnę, aby temu państwu pomóc. Czuję się oszukany. Wstyd mi  że żyję
w Polsce.  
 ŻAŁUJĘ, ŻE JESTEM POLAKIEM.

niedziela, 6 lutego 2011

Nawet w sądzie ZUS stoi ponad prawem.

Nie ukrywam, że na ogłoszenie wyroku udawałem się bez jakiejkolwiek nadziei na sukces. Po tym co przeszedłem od mojej pierwszej wizyty w szpitalu, gdzie okazało się, iż choroba nie pozwala mi na podjęcie pracy, poprzez wizyty w ZUS-ie i przej-
ścia z urzędnikami , aż po ostatnią wizytę w sądzie, gdzie ewidentnie zostałem oszukany, nie miałem złudzeń, że udaję się na ogłoszenie wyroku, który tak naprawdę dawno już zapadł.
W sądzie stawiłem się 15 minut przed czasem. Według wokandy miałem być pierwszy, więc nie mogło być mowy o żadnym poślizgu i dlatego też wolałem być nieco wcześniej i nie spóźnić się.
Chwilę później do sali rozpraw, gdzie miała być rozpatrywana moja sprawa weszła kobieta. Początkowo myślałem, że to może sędzia lub stenotypistka. Lecz gdy spojrzałem na wokandę umieszczoną na drzwiach przeczytałem, iż sędzią jest mężczyzna. Jako byłego ławnika zastanowiło mnie dlaczego nie ma wyznaczonych ławników do sprawy. Gdy tak przyglądałem się wokandzie drzwi się uchyliły  i wy-
szedł z sali rozpraw młody człowiek, jak się później okazało stenotypista. Przez uchylone drzwi ujrzałem wówczas, jak kobieta, która niedawno weszła na salę rozpraw uzgadnia coś, pokazując jakieś dokumenty sędziemu (wnioskowałem iż to sędzia, gdyż był to człowiek ubrany w togę). Po dłuższej chwili wyszła z Sali i usiad-
ła na ławce przed salą rozpraw. Po upływie paru minut stenotypista, który wyszedł z sali wracał i w drzwiach wyczytał moje nazwisko wzywając mnie na salę rozpraw. Pani, która przedtem była w sali, a obecnie siedziała przed salą również weszła do sali rozpraw razem ze mną.
Sędzia sprawdzając obecność stron wyczytuje moje nazwisko, a następnie nazwisko kobiety, która była dla mnie niewiadomą. I tu kolejna atrakcja sądowa. Kobieta, która weszła sobie do Sali rozpraw bez wezwania, która ucinała sobie pogawędki z sędzią jeszcze przed rozprawą to przedstawiciel 
ZUS-u. Gdy sędzia zapytał, czy podtrzymuje swoje stanowisko względem ZUS-u
i gdy to potwierdziłem, zwrócił się do przedstawicielki ZUS-u. Ale nie było to normalne zadanie pytania, lecz zwrócenie się w sposób, w jaki zwracają się do siebie starzy znajomi i to
z uśmiechem na twarzy. Jednocześnie był to ton, w kpiący sposób wyrażający moje roszczenia. Wiem coś na ten temat, gdyż jak zaznaczyłem już wcześniej byłem ławnikiem sądowym i wiem jak i kiedy należy się zachować.
W tym momencie Pani z ZUS-u z równie szczerym uśmiechem w kierunku sędziego odpowiedziała, że wnioskuje za odrzuceniem roszczenia. Wówczas byłem już pewien, ze całe to moje roszczenie, odwołania i wszystkie starania były z góry skazane na niepowodzenie, gdyż jak pokazało życie ZUS nawet w sądzie stoi ponad prawem.



W następnym wpisie opiszę ogłoszenie wyroku oraz jego uzasadnienie. Obiecuję, że będzie ciekawie.



cdn.




wtorek, 1 lutego 2011

Sąd sądem, a sprawiedliwość i tak będzie po stronie ZUS-u

ciąg dalszy wpisu z dnia 26.01.2011

Gdy dojrzała we mnie świadomość, iż jedyne wyjście jakie mi pozostało to oddać sprawę do sądu, postanowiłem działać. Przygotowałem odpowiednie pismo podparte dokumentami jakie udało mi się od tej pory uzyskać i udałem się do sądu aby osobiście złożyć dokumenty w sekretariacie budynku sprawiedliwości. Na odpowiedź nie czekałem długo. Po około dwóch tygodniach dostaję zawiadomienie, iż do zbadania stanu mego zdrowia został wyznaczony biegły sądowy. Na badanie miałem się stawić  - uwaga  - w budynku sądu . Już sam fakt, że badanie miało być przeprowadzone w sądzie wzbudził we mnie pewne obawy.  Ale wtedy, nieświadom jeszcze niczego,  naiwnie wierząc w sprawiedliwość uznałem, że może tak właśnie ma być. Nic bardziej mylnego.
W wyznaczonym terminie i o wyznaczonej godzinie stawiłem się w budynku sądu celem przeprowadzenia badań. O wyznaczonej godzinie zostałem wezwany do pokoju i zaczęło się badanie. Najpierw pani doktor, jako biegły sądowy wyznaczony do przeprowadzenia badania przedstawiła się z imienia i nazwiska, oraz podała swoją specjalność medyczną. Następnie zapytała się mnie, czy zgadzam się na przeprowadzenia badania. Gdy potwierdziłem ( chociaż nie wiem dlaczego pytała, gdyż sam o to prosiłem), poleciła rozebrać się i stanąć na wadze. Po ważeniu pani doktor nakazała położyć się na kozetkę ( lub raczej coś, co miało ją imitować, gdyż jak zaznaczam badanie odbywa się w budynku sądu) i  kilka razy ugięła mi to prawą nogę w kolanie, to znów lewą. Powtórzyła to jeszcze trzy razy i nakazała wstać i zmierzyć ciśnienie. Po zbadaniu ciśnienia nakazała się ubierać i podzięko-
wała, mówiąc, że to koniec badania. Żadnych innych badań. Żadnego skierownia na jakiekolwiek specjalistyczne badania, które mogłyby wnieść coś nowego do sprawy. Kompletnie nic.Nie muszę chyba nikogo z czytelników przekonywać jak bardzo byłem zdziwiony takim obrotem sprawy. Cała moja historia kłopotów zdrowotnych sięga pięciu lat z okładem, a pani doktor, biegły sądowy zbadała  mnie w niecałe dziesięć minut i już wie jaką diagnozę postawić. Byłem zdziwiony, owszem, ale wówczas jeszcze nie wiedziałem, ze lekarz, który był wyznaczony jako biegły, to lekarz ZUS–owski (na usługach ZUS-u).Gdy się o tym dowiedziałem, ręce mi opadły. Sąd wyznaczył do rozstrzygnięcia sporu między mną a ZUS-em  lekarza  będącego stroną w sprawie  ! ! !  
Wówczas zacząłem zdawać sobie sprawę, że mój los został już dawno przesądzony.  Śmiem twierdzić,  że od początku ta sprawa, to istna farsa. Od początku sąd założył, że mój wniosek należy odrzucić. A biegłego powołał, aby zachować procedurę.  Natomiast  powołanie akurat tego biegłego (chodzi mi  tutaj o jego status) było  wyrachowanym posunięciem.

W następnym wpisie opiszę wyrok jaki zapadł w mojej sprawie.

cdn.


piątek, 28 stycznia 2011

Gdzie dwie głowy, tam dwa różne zdania


cd.wpisu z dnia 26.01.2011

Dzisiaj postaram się opisać różnice w zapatrywaniu się na problemy pacjentów lekarza ZUS-owskiego,oraz lekarza nie będącego na usługach tej bytującej ponad prawem instytucji.

Po otrzymaniu decyzji Komisji Odwoławczej,  która to decyzja była dla mnie również niekorzystna,  o czym pisałem już we wcześniejszych wpisach postanowiłem złożyć skargę do sądu.  Celowo używam słowa skarga, gdyż chciałem zwrócić uwagę sądu na sposób traktowania ludzi w instytucji, na którą to wszyscy łożymy spore kwoty z naszych pensji, i chcielibyśmy być tam (w ZUS-ie)  godnie traktowani.Oczywiście kwestia  decyzji też była dla mnie bardzo ważna, ale naiwnie liczyłem, że w sądzie to wszystko uda się wyprostować na moją korzyść.
Odpowiednie papiery złożyłem w sekretariacie sądu i czekałem jak cała sprawa dalej się potoczy.
                 
                        W międzyczasie – od momentu zarejestrowania się w Powiatowym Urzędzie Pracy otrzymywałem z tegoż biura różne oferty pracy. Było mi o tyle łatwiej o takowe oferty, gdyż posiadam orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. Pracodawcy często występują o takiego pracownika ze względu na ulgi jakie mogą w związku z zatrudnieniem osoby z grupą inwalidzką otrzymać. Osobną kwestią jest jak te środki pracodawcy wykorzystują i jak postępują z osobą niepełnosprawną, ale to jest temat na inny wpis- w przyszłości. Dzisiaj skupmy się na tym, że oferty  pracy otrzymywałem.
                         Podstawowym obowiązkiem moim po otrzymaniu oferty pracy było udać się do wskazanego pracodawcy. Nie ukrywam, że jechałem do potencjalnego pracodawcy z wielką nadzieją. Nadzieją na otrzymanie pracy, którą mógłbym wykonywać  bez względu na mój stan zdrowia.
Po krótkiej rozmowie z pracodawcą mającej na celu ustalić podstawowe zasady pracy zostaje skierowany do lekarza zakładowego,  który ma zbadać mój stan zdrowia i dopuścić mnie do pracy lub nie dopuścić. Niestety w moim przypadku zawsze następowało stwierdzenie  cyt.  „…niestety, z pana zdrowiem, z pana problemami zdrowotnymi nie mogę pana do tej pracy dopuścić. Jako lekarz nie mogę wziąć za pana odpowiedzialności… „ Taką właśnie odpowiedź usłyszałem za każdym razem gdy udawałem się na badania wstępne. Każda oferta pracy kończyła się dla mnie w ten sam sposób i na tym samym etapie. Do tej pory otrzymałem pięć ofert i jak na razie nie udało mi się tego przeskoczyć.
                           W tym momencie pozwolę sobie powrócić do decyzji lekarzy orzeczników ZUS-owskich,  którzy stwierdzili, że jestem zdrowy, że renta z tytułu utraty zdrowia mi się nie należy, oraz że mogę pracować.  Pytam więc który z tych lekarzy ma rację ? Czym się różni wiedza medyczna lekarza pracującego w ZUS-ie od wiedzy lekarza zakładowego, szpitalnego, czy lekarza pracującego w prywatnym gabinecie? Dlaczego według większości lekarzy nie mogę podjąć pracy ze względu na stan zdrowia, a według lekarzy których utrzymuje ZUS jestem zdrowy i mogę pracować ? Smaczku dodaje tu fakt, że nie otrzymałem od żadnego lekarza  ZUS-owskiego pisemnego oświadczenia ze jestem zdrowy i mogę pracować. Jedynie ustne decyzje i oświadczenia. Jedyne co ZUS  dał mi na papierze, to oświadczenie-decyzja, iż renta mi nie przysługuje. 
Chciałbym zaznaczyć , oraz być dobrze zrozumianych przez czytelników  -  moje starania nie szły w kierunku otrzymania renty,  dlatego, że  nie chciało mi się pracować ( zresztą wysokość renty nie pozwala na godne życie a jedynie na wegetacje), ale starałem się o nią tylko i wyłącznie dlatego, iż ze względu na stan zdrowia nie mogłem podjąć żadnej pracy. Nie miałem też żadnych innych środków do zycia.


W następnym wpisie opiszę sprawy związane z sądem. Zapraszam czytelników, gdyż opiszę ciekawe rzeczy.
cdn.

środa, 26 stycznia 2011

ZUS-owska dokumentacja, czyli przekręt za przekrętem.

Zanim opowiem jak wyglądała rozprawa w sądzie opiszę co wydarzyło się po komisji a przed moją wizytą w organach sprawiedliwości.


Dnia  3.06.2009 listonosz przyniósł korespondencje z ZUS-u. Miała w nim być dokumentacja medyczna o którą prosiłem  i jest, ale . . .  No właśnie , ZUS nie byłby sobą , gdyby z człowieka po raz kolejny nie zakpił. W przysłanej mi dokumentacji nie ma kopii dokumentu, który sporządził lekarz(?) orzecznik , który mnie przyjmował 24.04.2009.  Przypadek ? Myślę że nie . Ten dokument świadczy o kompetencji pana S.......( orzecznik który mnie przyjmował 24.04.2009) i ZUS chyba zdaje sobie sprawę z tego, że są w nim bzdury popisane. Będę prosił ponownie o wydanie mi tego dokumentu. Zobaczymy jakie tym razem ZUS wymyśli przeszkody. 

10 czerwca otrzymuję korespondencje ze ZUS-u. Jest decyzja  w sprawie mojej renty.  Niestety odmowna.  Jestem załamany.  Od 12.04 nie mam środków do życia.  Pseudomedycyna  Zus – owska triumfuje.

13.06 udaję się do Senatora RP Stanisława Koguta ze skargą na sposób traktowania pacjentów przez ZUS, oraz z prośbą o analizę moich dokumentów przez lekarza  który ordynuje w Hospicjum w Stróżach, nad którym  pieczę sprawuje  Senator Stanisław Kogut. Senator z niedowierzaniem  ( ? ) słucha mojej skargi, ale gdy wezwał w tej sprawie (nie znam osoby więc nie powiem kto to był ) swojego pracownika, ten potwierdził, że znane są mu takie „działania” w ZUS – ie.  Senator  zgadza się  na  moją wizytę u tutejszego lekarza i  ustala godzinę wizyty
w Hospicjum w celu zbadania mnie na okoliczność możliwości podjęcia pracy przeze mnie.
Lekarz, pan Jabłoński, po długiej analizie dokumentów stwierdza, że wg. jego wiedzy renta w moim przypadku jest zasadna. Dziwi się jednocześnie, że mimo iż lekarz ZUS-owski w sanatorium napisał dodatkowo o chorobie serca,  Komisja Orzekająca nie uwzględniła tego. Ale prawdę  mówiąc nie mogła tego uwzględnić, bo po prostu nie zapoznała się z kartoteką.
Po  wizycie u lekarza postanowiłem złożyć odwołanie do Sądu od decyzji ZUS-u.
                                                              

23.06.2009 . Otrzymałem odpowiedź ze ZUS-u. Niestety , tak jak myślałem nie ma  w korespondencji przysłanej do mnie dokumentów sporządzonych przez pseudo lekarzy w czasie tzw. Komisji Lekarskiej.  Otrzymałem za to decyzję zarówno
z pierwszej jak i drugiej komisji, czyli dokumenty które już są w moim posiadaniu. Jednak ZUS ma ludzi za idiotów. Teraz prawdę mówiąc nie wiem co robić.

Po dłuższym zastanowieniu  zadzwoniłem do ZUS-u z prośbą o wyznaczenie terminu w którym mógłbym przyjechać i wskazać który dokument mnie interesuje. W ten sposób ja otrzymałbym dokumenty mnie interesujące  i zakończyłoby to proces wymiany pism między mną i ZUS-em. Pani telefonistka wyznacza termin na 26.04 około południa.


26.04 jadę na umówione spotkanie w ZUS-ie.  Już w pierwszym okienku problem. Otóż pani w okienku, która miała wskazać mi miejsce do którego mam się udać znowu o niczym nie wie (piszę znowu, bo gdy byłem obejrzeć akta po pierwszej komisji wystąpił ten sam problem). Jednym słowem w ZUS-ie  panuje bałagan, aby nie użyć mocniejszego słowa. Po około 30 – to minutowym oczekiwaniu, w czasie którego pani w okienku wykonała wiele telefonów, znalazł się ktoś kto mnie przyjmie. I tu drugi afront. Dowiaduję się mianowicie, że dokumenty których oczekuję nie mogę otrzymać ! ! ! !  NIE MOGĘ OTRZYMAĆ DOKUMENTÓW, KTÓRE MNIE DOTYCZĄ ! ! !   W ten sposób ZUS chroni bzdurne opisy chorych
i  ich stanów, które wypisują pseudo- lekarze orzecznicy. Pomału wszystko staje się jasne. Ale to jeszcze nie wszystko .Gdy okazało się, że mogę sobie przeczytać protokoły z obydwu komisji, oczywiście się zgodziłem i poprosiłem o wgląd.
I tu dopiero zaczynają się rewelacje :
Pan S....... („lekarz” z pierwszej komisji ) pisze : budowa prawidłowa, wzrok 
w normie, postawa prawidłowa, chód prawidłowy, narządy wewnętrzne prawidłowe. I to wszystko wyczytał z dowodu osobistego ! ! ! ! ! ( przypominam, iż decyzje o moim zdrowiu wydał na podstawie wglądu do mojego dowodu osobistego – patrz wcześniejsze wpisy).
Oświadczam , że jestem osobą otyłą , waże ok.130 kg ( w karcie zdrowia pisze – otyłość olbrzymia ) i mam krzywy kręgosłup (budowa prawidłowa ?) , ponadto,
w związku z cukrzycą pogarsza mi się wzrok, i muszę nosić okulary do czytania (wzrok prawidłowy?) . Następnie oświadczam , że  miałem trzy razy złamany staw skokowy, czego konsekwencją do dziś są ogromne bóle w stawie, oraz dużo grubsza łydka – efekt  zapalenia żyły w czasie gdy noga była w gipsie . Na skutek bólu lekko utykam ( chód prawidłowy ) . Ale już mistrzowskim „popisem” pana Stokłosy jest opis ( narządy wewnętrzne – prawidłowe ). Pod pojęciem narządy wewnętrzne rozumiem trzustkę , wątrobę , serce itd. Cukrzyca, to między innymi niewydolność   trzustki (nie produkuje insuliny i muszę sobie ją wstrzykiwać trzy razy dziennie), ponadto mam zaświadczenie o chorobie wątroby ( żółtaczka ) , jak również o niedomaganiu serca. A więc te narządy nie są zdrowe o czym przekonuje pan S....... Może miałby inne zdanie gdyby raczył zapoznać się z dokumentacją medyczną ?

Lekarz, przewodniczący Komisji w Krakowie, do której to Komisji odwołałem się po "wyczynach" sądeckiego doktora popisał się taką samą wiedzą , gdyż bez wglądu w moją dokumentacje napisał dokładnie te same bzdury jakie napisał lekarz(?)
w  Nowym Sączu. Ale to jeszcze nie koniec popisów „pana doktora „ z Krakowa. Za to, że nie pozwoliłem na siebie krzyczeć i pomiatać sobą , za to że stanąłem
w obronie swojej godności  lekarz ów napisał  iż jestem cyt : „ wielomówny 
i nonszalancki „ Napisał również, iż podważam sposoby pracy lekarzy, chociaż nic takiego nigdy, na żadnej komisji nie powiedziałem.Zapytałem tylko dlaczego 14 (czternastu) lekarzy u któych już byłem ze swoimi dolegliwościami uznało, że
z moim stanem zdrowia nie mogę podjąć pracy, a Komisja podważa pracę tych lekarzy, u których się leczę.
W związku z tym będę musiał zwrócić się do Sądu z prośbą o wykreślenie ujmujących mi słów. Ujmujących, albowiem po analizie w słowniku wyrazu „nonszalancki” nie znalazłem tłumaczenia , które stawiało by osobę z tym mianem w pozytywnym świetle.

Teraz poszukam sprawiedliwości w Sądzie . Może tam są jeszcze ludzie prawi
i uczciwi ?

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Znowu w Zus-ie, czyli pacjencie jesteś nikim

 

Był piękny,słoneczny,wiosenny dzień, kiedy  stawiłem się  przed Komisją Lekarską ds. odwołań w K. (oś . Złotej Jesieni 
1 pok.91). Abstrahując od wszystkiego stwierdzam – na podst. nazwy osiedla – że jeżeli tak ma wyglądać ludzka złota jesień (starość) jak traktowanie ludzi w tej instytucji, to zastanawiam się czy aby na pewno chcę dożyć mojej jesieni życia. . . 
Wezwany zostałem 45 minut przed czasem z czego się ucieszyłem , gdyż znaczyło to, że będę szybciej załatwiony 
i szybciej wrócę do domu (zastanawiam się jednak co by było gdybym został wezwany wcześniej a mnie by tam jeszcze nie było, gdyż miałem termin na 12.30 ?). Wtedy nie wiedziałem jeszcze że stwierdzenie ZAŁATWIONY  będę musiał potraktować tak dosłownie.
Po wejściu zostałem poproszony o dowód osobisty aby sprawdzić (jak uznałem) moją tożsamość (i pomyślałem sobie wówczas : czy po danych w dowodzie osobistym ten lekarz też stwierdzi że jestem zdrów, tak jak lekarz w N.?). Chwilę lekarz się przyglądał mojemu dowodowi, po czym coś zapisał. Po chwili milczenia i wymianie spojrzeń z resztą komisji (dwie lekarki), nagle zaczął mnie na wyrywki wypytywać danych z mojego dowodu osobistego. Wówczas powiedziałem, że jeżeli doktor ma jakieś wątpliwości co do mojej osoby, służę innymi dokumentami potwierdzającymi tożsamość. No i się zaczęło. Usłyszałem, że nie jestem tam od dyktowania metod pracy, że mam odpowiadać na pytania
i nie wtrącać się do sposobu prowadzenia pracy komisji. A on (p. doktor ), jeżeli będzie chciał, to sprawdzi kim jestem naprawdę (! ! !). Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że obiegowe opinie o lekarzach ZUS-owskich nie są wyssane 
z palca. Ton, jakim mówił do mnie ów lekarz świadczył dobitnie o tym, że mam wiedzieć kto tu jest „pan” , a kto „robak”. Poczułem się też bardzo dotknięty stwierdzeniem  że:  "sprawdzi kim jestem naprawdę". Poczułem się jak kanciarz , łgarz , kombinator i nie wiem co jeszcze, mimo iż nigdy nie byłem o nic podejrzany, nie mówiąc o jakimkolwiek prawomocnym wyroku ! ! ! Byłem ławnikiem sądowym 
i wiem co to jest prawda i honor, w przeciwieństwie jak sądze do tego konowała.  Skąd więc takie podejście do pacjenta ? ? ? 
Dalsze postępowanie „ pana doktora” to czysta kpina i popis ubecko-gestapowskich metod przesłuchania. Celowo używam słowa „przesłuchanie”, albowiem z czymś, co moglibyśmy nazwać  mianem wywiadu z pacjentem nie miało nic wspólnego.
Dostawałem konkretne pytania i starałem się na nie konkretnie odpowiadać. Za każdym jednak razem byłem strofowany. A to że mówię nie jasno, a to że używam fachowej terminologii i skąd u mnie taka wiedza ( pytania zadawane 
z kpiną w głosie ), a to w końcu, że używam słów,  których znaczenia nie znam.
W końcu odniosłem wrażenie, ze ów lekarz po prostu chce mnie zastraszyć, wykpić i postawić w świetle kombinatora, który chce wyłudzić od ZUS-u rente.
Nie docierało do niego, że schorzenia z jakim przyszedłem są w rodzinie dziedziczne, i wiedza, jak i terminologia jest używana taka a nie inna z powodu częstych wizyt u lekarza 
i wchodzi to niejako w nawyk. Na zakończenie powiedział jednej z pań, członków komisji o zapis ( nie potrafię tego odtworzyć, gdyż użył dalece fachowej terminologii, jak również nazewnictwa łacińskiego), o nie protokołowanie tego co mówię, gdyż używam słów, których znaczenia nie znam. Bardzo mnie to zabolało, gdyż poczułem się jak śmieć, jak osoba „na dywaniku - powtórzę - gestapowsko-ubeckim. Miałem słuchać, nie wtrącać się i mówić to co pan doktor chciał słyszeć. Po prostu  na konkretne pytania miałem sugerowane odpowiedzi. Np. dlaczego mówię że zdarza mi się zasypiać (tracić świadomość, skoro mi się to nigdy nie przytrafiło, czyli że nie zasypiam, czy np. : gdy mnie wypytywał jak się zachowuję przy skokach cukru – zasugerował odpowiedź, że przy wysokich wartościach biorę 
i ratuję się jabłkiem lub kromką  chleba mimo iż mówiłem że tak postępuje przy niskich stanach cukru ( niedocukrzeniach). Wtedy , nie boję się użyć tego słowa, wrzasnął na mnie  : „ przecież mówił pan zupełnie odwrotnie „ . Wiem na pewno że mówiłem poprawnie  i taki konował na pewno mnie nie będzie w ten sposób obrażał.
Ostatnimi jego wyczynami były komentarze do moich innych dolegliwości (zapytał : co panu oprócz tego dolega ? ). Gdy powiedziałem , że mam problemy z chodzeniem, gdyż miałem trzy razy pękniętą torebkę stawową i teraz co jakiś czas muszę się zgłaszać na  zastrzyk w piętę, poza tym nogą ciągle boli, stwierdził : „ co mnie obchodzi co było 16 lat temu? Mów pan co teraz panu dolega „  A ja właśnie o tym mówiłem . O tym co teraz mi dolega, co mnie boli. Podważył też zabieg usunięcia przetoki ( nie wiem na jakiej podstawie ), jak również bóle pleców ( skąd facet bez badania wie że mnie nie boli ? Jasnowidz jaki )? A może by tak zaocznie, bez badań spowodował, żeby mnie przestało boleć ?  

                        Następnie, po „przesłuchaniu przez „pana doktora” zostałem poddany badaniom. Trochę dziwnym, mając na uwadze rodzaj mego schorzenia i przeprowadzane badania, ale z tym nie polemizuje, gdyż być może tak trzeba 
i coś te badania wnoszą. Stwierdzam jednak z całą stanowczością, że badanie ciśnienia nie było uczciwe. Otóż od roku 1986 mam nadciśnienie i zawsze wartości są wysokie pomimo leczenia. Wiem też  jak zachowuje się aparat do pomiaru ciśnienia, gdyż żona, pielęgniarka często dokonuje mi pomiarów i znam zachowania wskaźników. W czasie pomiaru strzałka licznika pomiarowego „zadrgała„ przy wartości 160 i wówczas poczułem puls na ręce.
Biorąc pod uwagę tolerancje błędu mogłem mieć ciśnienie rzędu 150 jednostek, a lekarz stwierdził 130 /80 . Moim zdaniem to wynik wypaczony i tendencyjny, mający wykazać mą niewiarygodność i odrzucić mój wniosek rentowy.
Po zakończonym badaniu, gdy lekarz stwierdził, że mogę już iść zapytałem czy nie chce obejrzeć mych wyników 
z ostatnich badań analitycznych. Wówczas dopiero zajrzał na jakikolwiek dokument jaki przyniosłem ze sobą. Do tej chwili nawet nie zapytał czy mam. Po zapoznaniu się z wynikami kazał wykonać ksero i kopie dołączył do akt. Ale podkreślam to raz jeszcze : NIE ZAPOZNAŁ SIĘ Z  ŻADNYMI INNYMI MOIMI WYNIKAMI, JAK RÓWNIEŻ Z ŻADNĄ KARTOTEKĄ LEKARSKĄ KTÓRĄ PRZYNIOSŁEM ZE SOBĄ. A miałem trzy : z Kliniki Pneumatologii i Mukowiscydozy 
w Rabce, z Poradni Hepatologicznej, oraz od lekarza prowadzącego, gdzie znajduje się wszystko co dotyczy stanu mego zdrowia.
Tak oto zakończyła pracę komisja, która której celem było zweryfikować za pomocą badań mój stan zdrowia. Komisja ta nie zapoznała się z moimi wynikami badań jakie przyniosłem ze sobą, nie przeprowadziła żadnych konkretnych badań  
a jedynie na podstawie własnego "widzi-misię" wydała decyzję. Oczywiście niekorzystną dla mnie. 
Postanowiłem od tej decyzji odwołać się do sądu. Liczyłem na sprawiedliwość. Ale jak wyglądała sprawiedliwość po Polsku proszę czytać w następnej części.
cdn. 

 

czwartek, 13 stycznia 2011

Komisja ZUS-owska, czyli polska sprawiedliwość

cd.wpisu z 12.01.2011   
Zbliżały się  Święta Wielkanocne i zbliżała się data ,  kiedy to mijał  mi termin ostatniego dzień chorobowego ( L-4), a co za tym idzie ostatni raz wypłacony miałem zasiłek chorobowy. Od tej chwili nie miałem już środków do życia, lecz moje prośby w ZUS-ie o przyspieszenie mojej sprawy, aby ustalić w końcu mój status spełzły na niczym.
Przed komisją orzekającą  (komisja ta składała się z jednego lekarza !!!, więc po co ta szumna nazwa - komisja?) miałem się stawić  12 dni po upływie mojego chorobowego!!!!!  ( a z czego żyć przez te 12 dni ? jaki jest wówczas mój status?) Zresztą na skutek opieszałośći ZUS-u zostałem zwolniony z pracy  gdyż zakończyłem chorobowe 
i nie miałem w dalszym ciągu pozwolenia na pracę ( badania lekarskie).
Przed „komisją” stawiłem się w wyznaczonym terminie i o wyznaczonej porze. Lekarz  poprosił o dowód osobisty i sprawdził czy to na pewno ja. Jakież było moje zdziwienie kiedy ów lekarz stwierdził, że jestem cyt. „za młody na rente”. Nie przeglądnął nawet jednego mojego dokumentu 
o przebytym leczeniu. Na podstawie dowodu osobistego stwierdził że  jestem za młody i koniec. Dał tylko skierowanie na jedno badanie do szpitala w N, które to badanie miało stwierdzić czy aby na pewno mam cukrzyce i czy jest prawidłowo leczona. I na tym zakończyła pracę „komisja” przed którą miałem się stawić. Więc teraz pytam :
  1 -  jaki dział medycyny uczy rozpoznawać chorobę po danych 
         w dowodzie osobistym ? 
  2 -  za co ten pseudo lekarz bierze wynagrodzenie skoro nie jest     
        w stanie rozpoznać choroby i zagrożenia , które rozpoznało wcześniej 
        12 –tu  leczących  mnie lekarzy ?
 3 -  dlaczego do orzekania w mojej chorobie został wyznaczony (tak  
       wynika z  moich ustaleń) „ lekarz” o   specjalizacji  chirurg – ortopeda, 
        a nie znający temat cukrzycy  np.diabetolog ?
 4 -  dlaczego lekarz orzekający nie przejrzał nawet dokumentacji ? 
 5 -  dlaczego patrząc na mnie i na mój dowód osobisty wydał decyzje   
        podważającą pracę i kwalifikację dotychczas leczących mnie            
        lekarzy?        

Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że lekarz orzecznik ZUS za odrzucenie wniosku otrzymuje 500 PLN. Czyżby pieniądze były dla nich (lekarzy ZUS-owskich ) ważniejsze od pacjentów ? A przysięga Hipokratesa ? Zapomnieli już? Primo non nocere

            Po otrzymaniu decyzji  „Pana doktora”  postanowiłem złożyć  odwołanie od tej moim  zdaniem  bandyckiej  decyzji.  Uczyniłem  to
i w konsekwencji został mi wyznaczony drugi termin stawienia się przed komisją .Ma się to odbyć w stolicy województwa, w mieście K.
Poprosiłem również o wgląd do moich dokumentów, gdyż chciałem zobaczyć co "lekarz" napisał, jak opisał mój przypadek skoro nawet nie zadał sobie trudu wglądu do dokumentacji medycznej, nie mówiąc już 
o przeprowadzeniu jakiegokolwiek badania. Ku mojej radości został
wyznaczony termin w którym mogłem zapoznać się z moją dokumentacją medyczną zgromadzoną w ZUS-ie.  W wyznaczonym dniu udałem się do pięknego, wielkiego, marmurem wykładanego gmachu. Oczywiście 
w ZUS-ie nikt nic na ten temat (wyznaczonego terminu wglądu do dokumentów) nie wiedział, ale dzięki uprzejmości pani w recepcji która wykonała naście telefonów zostałem przyjęty przez lekarza który udostępnił mi moje dokumenty. Wielkie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem, że lekarz który mnie przyjmuje to nie lekarz(?) przed którym stawałem na komisji . A kilka dni wcześniej byłem i prosiłem o wgląd do dokumentacji i pani w okienku stwierdziła, że jest to niemożliwe, albowiem dokumenty może mi udostępnić tylko i wyłącznie lekarz który mnie badał. A ten miał być dopiero za kilkanaście dni. Jak się okazało nie musiał to być ten sam lekarz, i w ten sposób znowu zostałem wykiwany przez ZUS.
Po zapoznaniu się z dokumentacją poprosiłem na piśmie o wydanie mi wszelakiej dokumentacji medycznej zgromadzonej pod moim nazwiskiem
i moim numerem sprawy.
W odpowiedzi otrzymałem kopię umowy o pracę , oraz kopię świadectwa pracy!!!!! . Tak, tak, to nie żarty, tak ZUS zakpił ze mnie po raz kolejny. To wg. ZUS-u są dokumenty medyczne.
Kilka dni później ponownie zwróciłem się z prośbą o wydanie kopii dokumentacji medycznej, z tym że zaznaczyłem , że chodzi właśnie 
o medyczną a nie żadną inną.  


W międzyczasie (leczenia cukrzycy) stawałem przed Komisją ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Pani doktor prowadząca, po zapoznaniu się z moją dokumentacją medyczną stwierdziła, że nastąpiły duże komplikacje zdrowotne w związku z cukrzycą i postanowiła odebrać mi trzecią grupę inwalidzką, którą miałem od dwóch lat i przyznała mi drugą grupę inwalidztwa, co oznacza , że stan mojego  zdrowia się pogorszył. Nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia na lekarzu (?) orzeczniku ZUS, który powiedział że nie interesują go opinię cyt : „takich lekarzy”.
Pytam się co znaczy „TAKICH LEKARZY„?, dlaczego wypowiada się 
z drwiną o kolegach po fachu, którzy w przeciwieństwie do niego zadali sobie trud i zapoznali się z moimi kłopotami zdrowotnymi? dlaczego siebie uważa za lepszego fachowca od innych ? A jeżeli decyzje takiej komisji są niewiarygodne, to po co – pytam – takowa komisja istnieje ? Jaki jest jej cel ?
cdn.

środa, 12 stycznia 2011

Sanatorium, czyli parodia zusowskiego leczenia - ciąg dalszy mojej historii

cd. wpisu z 11.01.2011
W czasie badania wstępnego doznałem małego szoku. Lekarz, który mnie przyjmował,  po analizie mojej dokumentacji medycznej, oraz dokumentacji którą przesłał ZUS zapytał:  cyt. „Co pan tu będzie robił? Co my z panem mamy tu robić? Przecież to jest sanatorium dla sercowców, a nie dla cukrzyków”.  Nie ukrywam, że po tych słowach nie wiedziałem co powiedzieć, ani jak się zachować. Przecież to ZUS kierował mnie do tego sanatorium, wiedząc jakie mam schorzenia.  Jednak lekarz , widząc moje zakłopotanie, jak również moje stanowisko jakie wyraziłem w tej sprawie (głośno wyraziłem się na temat ZUS-u), przystąpił do przeprowadzenia badań. I tu muszę zaznaczyć,  iż wyrażenie przystąpił do badań jest stwierdzeniem na wyrost, gdyż wszystko co zrobił to zmierzył mi ciśnienie .  Następnie przepisał zabiegi rehabilitacyjne i na tym badanie zostało zakończone.
W drodze do gabinetu rehabilitacyjnego spojrzałem na skierowanie  na zabiegi, chcąc zorientować się jakie zabiegi zostały mi przepisane. I co widzę ?  Poranna gimnastyka (w której obligatoryjnie wszyscy muszą  uczestniczyć), gimnastykę rekreacyjną (30 minut), oraz rowerek treningowy (15 minut), mający wykazać moją wydolność.  ŻADNYCH INNYCH ZABIEGÓW ! ! !  Na moje pytanie o inne zabiegi, mogące mi pomóc w poprawie zdrowia, które mi szwankuje ze względu na cukrzycę usłyszałem, że to sanatorium dla sercowców i nie ma tu przewidzianego leczenia cukrzyków. Podejrzewają (personel sanatorium), że zostałem tam skierowany przez pomyłkę, i po powrocie do domu zostanę skierowany powtórnie do odpowiedniej placówki. Nic bardziej mylnego. ZUS  oparł się na wynikach jakie miałem po tym sanatorium i nigdy nie wziął pod uwagę faktu, że leczyłem się  na inną chorobę niż ta która mi doskwiera. A wyniki były takie, jakie było leczenie. Moje wyniki badań po leczeniu sanatoryjnym były dokładnie takie same jak przed sanatorium. Chociaż w karcie informacyjnej przy wypisie z sanatorium lekarz (ZUS-owski !!!!!!) napisał cyt . „ niewielka poprawa wydolności fizycznej ; normalizacja glikemii” !!!!!  .Co oznacza termin niewielka poprawa wydolności ? W oczach rehabilitantów otrzymałem ocenę dostateczną !!! A normalizacja glikemii ? Jaka normalizacja skoro w czasie badań miałem ponad 200 jednostek!!!!
             Po opuszczeniu sanatorium czekałem na wezwanie przed komisje orzekającą w sprawie przyznania mi renty. Wezwanie nie nadchodziło. Udałem się do ZUS-u w  miejscowości N aby się czegoś bliżej dowiedzieć, gdyż zbliżał się ostatni dzień (180 –ty) mojego chorobowego(L-4) , którego nie mogłem już przedłużyć i chciałem w tym czasie zakończyć sprawę mojego leczenia. Pani w ZUS-ie stwierdziła że nic na to nie poradzi, że muszę czekać , że takie teraz są duże kolejki i że mogłem sobie wcześniej złożyć wniosek (pytam: kiedy wcześniej ? ).
Byłem w ZUS-ie drugi raz , ale również zostałem pozbyty i musiałem odejść
z niczym.  
cdn.