ReklamA

piątek, 28 stycznia 2011

Gdzie dwie głowy, tam dwa różne zdania


cd.wpisu z dnia 26.01.2011

Dzisiaj postaram się opisać różnice w zapatrywaniu się na problemy pacjentów lekarza ZUS-owskiego,oraz lekarza nie będącego na usługach tej bytującej ponad prawem instytucji.

Po otrzymaniu decyzji Komisji Odwoławczej,  która to decyzja była dla mnie również niekorzystna,  o czym pisałem już we wcześniejszych wpisach postanowiłem złożyć skargę do sądu.  Celowo używam słowa skarga, gdyż chciałem zwrócić uwagę sądu na sposób traktowania ludzi w instytucji, na którą to wszyscy łożymy spore kwoty z naszych pensji, i chcielibyśmy być tam (w ZUS-ie)  godnie traktowani.Oczywiście kwestia  decyzji też była dla mnie bardzo ważna, ale naiwnie liczyłem, że w sądzie to wszystko uda się wyprostować na moją korzyść.
Odpowiednie papiery złożyłem w sekretariacie sądu i czekałem jak cała sprawa dalej się potoczy.
                 
                        W międzyczasie – od momentu zarejestrowania się w Powiatowym Urzędzie Pracy otrzymywałem z tegoż biura różne oferty pracy. Było mi o tyle łatwiej o takowe oferty, gdyż posiadam orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. Pracodawcy często występują o takiego pracownika ze względu na ulgi jakie mogą w związku z zatrudnieniem osoby z grupą inwalidzką otrzymać. Osobną kwestią jest jak te środki pracodawcy wykorzystują i jak postępują z osobą niepełnosprawną, ale to jest temat na inny wpis- w przyszłości. Dzisiaj skupmy się na tym, że oferty  pracy otrzymywałem.
                         Podstawowym obowiązkiem moim po otrzymaniu oferty pracy było udać się do wskazanego pracodawcy. Nie ukrywam, że jechałem do potencjalnego pracodawcy z wielką nadzieją. Nadzieją na otrzymanie pracy, którą mógłbym wykonywać  bez względu na mój stan zdrowia.
Po krótkiej rozmowie z pracodawcą mającej na celu ustalić podstawowe zasady pracy zostaje skierowany do lekarza zakładowego,  który ma zbadać mój stan zdrowia i dopuścić mnie do pracy lub nie dopuścić. Niestety w moim przypadku zawsze następowało stwierdzenie  cyt.  „…niestety, z pana zdrowiem, z pana problemami zdrowotnymi nie mogę pana do tej pracy dopuścić. Jako lekarz nie mogę wziąć za pana odpowiedzialności… „ Taką właśnie odpowiedź usłyszałem za każdym razem gdy udawałem się na badania wstępne. Każda oferta pracy kończyła się dla mnie w ten sam sposób i na tym samym etapie. Do tej pory otrzymałem pięć ofert i jak na razie nie udało mi się tego przeskoczyć.
                           W tym momencie pozwolę sobie powrócić do decyzji lekarzy orzeczników ZUS-owskich,  którzy stwierdzili, że jestem zdrowy, że renta z tytułu utraty zdrowia mi się nie należy, oraz że mogę pracować.  Pytam więc który z tych lekarzy ma rację ? Czym się różni wiedza medyczna lekarza pracującego w ZUS-ie od wiedzy lekarza zakładowego, szpitalnego, czy lekarza pracującego w prywatnym gabinecie? Dlaczego według większości lekarzy nie mogę podjąć pracy ze względu na stan zdrowia, a według lekarzy których utrzymuje ZUS jestem zdrowy i mogę pracować ? Smaczku dodaje tu fakt, że nie otrzymałem od żadnego lekarza  ZUS-owskiego pisemnego oświadczenia ze jestem zdrowy i mogę pracować. Jedynie ustne decyzje i oświadczenia. Jedyne co ZUS  dał mi na papierze, to oświadczenie-decyzja, iż renta mi nie przysługuje. 
Chciałbym zaznaczyć , oraz być dobrze zrozumianych przez czytelników  -  moje starania nie szły w kierunku otrzymania renty,  dlatego, że  nie chciało mi się pracować ( zresztą wysokość renty nie pozwala na godne życie a jedynie na wegetacje), ale starałem się o nią tylko i wyłącznie dlatego, iż ze względu na stan zdrowia nie mogłem podjąć żadnej pracy. Nie miałem też żadnych innych środków do zycia.


W następnym wpisie opiszę sprawy związane z sądem. Zapraszam czytelników, gdyż opiszę ciekawe rzeczy.
cdn.

środa, 26 stycznia 2011

ZUS-owska dokumentacja, czyli przekręt za przekrętem.

Zanim opowiem jak wyglądała rozprawa w sądzie opiszę co wydarzyło się po komisji a przed moją wizytą w organach sprawiedliwości.


Dnia  3.06.2009 listonosz przyniósł korespondencje z ZUS-u. Miała w nim być dokumentacja medyczna o którą prosiłem  i jest, ale . . .  No właśnie , ZUS nie byłby sobą , gdyby z człowieka po raz kolejny nie zakpił. W przysłanej mi dokumentacji nie ma kopii dokumentu, który sporządził lekarz(?) orzecznik , który mnie przyjmował 24.04.2009.  Przypadek ? Myślę że nie . Ten dokument świadczy o kompetencji pana S.......( orzecznik który mnie przyjmował 24.04.2009) i ZUS chyba zdaje sobie sprawę z tego, że są w nim bzdury popisane. Będę prosił ponownie o wydanie mi tego dokumentu. Zobaczymy jakie tym razem ZUS wymyśli przeszkody. 

10 czerwca otrzymuję korespondencje ze ZUS-u. Jest decyzja  w sprawie mojej renty.  Niestety odmowna.  Jestem załamany.  Od 12.04 nie mam środków do życia.  Pseudomedycyna  Zus – owska triumfuje.

13.06 udaję się do Senatora RP Stanisława Koguta ze skargą na sposób traktowania pacjentów przez ZUS, oraz z prośbą o analizę moich dokumentów przez lekarza  który ordynuje w Hospicjum w Stróżach, nad którym  pieczę sprawuje  Senator Stanisław Kogut. Senator z niedowierzaniem  ( ? ) słucha mojej skargi, ale gdy wezwał w tej sprawie (nie znam osoby więc nie powiem kto to był ) swojego pracownika, ten potwierdził, że znane są mu takie „działania” w ZUS – ie.  Senator  zgadza się  na  moją wizytę u tutejszego lekarza i  ustala godzinę wizyty
w Hospicjum w celu zbadania mnie na okoliczność możliwości podjęcia pracy przeze mnie.
Lekarz, pan Jabłoński, po długiej analizie dokumentów stwierdza, że wg. jego wiedzy renta w moim przypadku jest zasadna. Dziwi się jednocześnie, że mimo iż lekarz ZUS-owski w sanatorium napisał dodatkowo o chorobie serca,  Komisja Orzekająca nie uwzględniła tego. Ale prawdę  mówiąc nie mogła tego uwzględnić, bo po prostu nie zapoznała się z kartoteką.
Po  wizycie u lekarza postanowiłem złożyć odwołanie do Sądu od decyzji ZUS-u.
                                                              

23.06.2009 . Otrzymałem odpowiedź ze ZUS-u. Niestety , tak jak myślałem nie ma  w korespondencji przysłanej do mnie dokumentów sporządzonych przez pseudo lekarzy w czasie tzw. Komisji Lekarskiej.  Otrzymałem za to decyzję zarówno
z pierwszej jak i drugiej komisji, czyli dokumenty które już są w moim posiadaniu. Jednak ZUS ma ludzi za idiotów. Teraz prawdę mówiąc nie wiem co robić.

Po dłuższym zastanowieniu  zadzwoniłem do ZUS-u z prośbą o wyznaczenie terminu w którym mógłbym przyjechać i wskazać który dokument mnie interesuje. W ten sposób ja otrzymałbym dokumenty mnie interesujące  i zakończyłoby to proces wymiany pism między mną i ZUS-em. Pani telefonistka wyznacza termin na 26.04 około południa.


26.04 jadę na umówione spotkanie w ZUS-ie.  Już w pierwszym okienku problem. Otóż pani w okienku, która miała wskazać mi miejsce do którego mam się udać znowu o niczym nie wie (piszę znowu, bo gdy byłem obejrzeć akta po pierwszej komisji wystąpił ten sam problem). Jednym słowem w ZUS-ie  panuje bałagan, aby nie użyć mocniejszego słowa. Po około 30 – to minutowym oczekiwaniu, w czasie którego pani w okienku wykonała wiele telefonów, znalazł się ktoś kto mnie przyjmie. I tu drugi afront. Dowiaduję się mianowicie, że dokumenty których oczekuję nie mogę otrzymać ! ! ! !  NIE MOGĘ OTRZYMAĆ DOKUMENTÓW, KTÓRE MNIE DOTYCZĄ ! ! !   W ten sposób ZUS chroni bzdurne opisy chorych
i  ich stanów, które wypisują pseudo- lekarze orzecznicy. Pomału wszystko staje się jasne. Ale to jeszcze nie wszystko .Gdy okazało się, że mogę sobie przeczytać protokoły z obydwu komisji, oczywiście się zgodziłem i poprosiłem o wgląd.
I tu dopiero zaczynają się rewelacje :
Pan S....... („lekarz” z pierwszej komisji ) pisze : budowa prawidłowa, wzrok 
w normie, postawa prawidłowa, chód prawidłowy, narządy wewnętrzne prawidłowe. I to wszystko wyczytał z dowodu osobistego ! ! ! ! ! ( przypominam, iż decyzje o moim zdrowiu wydał na podstawie wglądu do mojego dowodu osobistego – patrz wcześniejsze wpisy).
Oświadczam , że jestem osobą otyłą , waże ok.130 kg ( w karcie zdrowia pisze – otyłość olbrzymia ) i mam krzywy kręgosłup (budowa prawidłowa ?) , ponadto,
w związku z cukrzycą pogarsza mi się wzrok, i muszę nosić okulary do czytania (wzrok prawidłowy?) . Następnie oświadczam , że  miałem trzy razy złamany staw skokowy, czego konsekwencją do dziś są ogromne bóle w stawie, oraz dużo grubsza łydka – efekt  zapalenia żyły w czasie gdy noga była w gipsie . Na skutek bólu lekko utykam ( chód prawidłowy ) . Ale już mistrzowskim „popisem” pana Stokłosy jest opis ( narządy wewnętrzne – prawidłowe ). Pod pojęciem narządy wewnętrzne rozumiem trzustkę , wątrobę , serce itd. Cukrzyca, to między innymi niewydolność   trzustki (nie produkuje insuliny i muszę sobie ją wstrzykiwać trzy razy dziennie), ponadto mam zaświadczenie o chorobie wątroby ( żółtaczka ) , jak również o niedomaganiu serca. A więc te narządy nie są zdrowe o czym przekonuje pan S....... Może miałby inne zdanie gdyby raczył zapoznać się z dokumentacją medyczną ?

Lekarz, przewodniczący Komisji w Krakowie, do której to Komisji odwołałem się po "wyczynach" sądeckiego doktora popisał się taką samą wiedzą , gdyż bez wglądu w moją dokumentacje napisał dokładnie te same bzdury jakie napisał lekarz(?)
w  Nowym Sączu. Ale to jeszcze nie koniec popisów „pana doktora „ z Krakowa. Za to, że nie pozwoliłem na siebie krzyczeć i pomiatać sobą , za to że stanąłem
w obronie swojej godności  lekarz ów napisał  iż jestem cyt : „ wielomówny 
i nonszalancki „ Napisał również, iż podważam sposoby pracy lekarzy, chociaż nic takiego nigdy, na żadnej komisji nie powiedziałem.Zapytałem tylko dlaczego 14 (czternastu) lekarzy u któych już byłem ze swoimi dolegliwościami uznało, że
z moim stanem zdrowia nie mogę podjąć pracy, a Komisja podważa pracę tych lekarzy, u których się leczę.
W związku z tym będę musiał zwrócić się do Sądu z prośbą o wykreślenie ujmujących mi słów. Ujmujących, albowiem po analizie w słowniku wyrazu „nonszalancki” nie znalazłem tłumaczenia , które stawiało by osobę z tym mianem w pozytywnym świetle.

Teraz poszukam sprawiedliwości w Sądzie . Może tam są jeszcze ludzie prawi
i uczciwi ?

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Znowu w Zus-ie, czyli pacjencie jesteś nikim

 

Był piękny,słoneczny,wiosenny dzień, kiedy  stawiłem się  przed Komisją Lekarską ds. odwołań w K. (oś . Złotej Jesieni 
1 pok.91). Abstrahując od wszystkiego stwierdzam – na podst. nazwy osiedla – że jeżeli tak ma wyglądać ludzka złota jesień (starość) jak traktowanie ludzi w tej instytucji, to zastanawiam się czy aby na pewno chcę dożyć mojej jesieni życia. . . 
Wezwany zostałem 45 minut przed czasem z czego się ucieszyłem , gdyż znaczyło to, że będę szybciej załatwiony 
i szybciej wrócę do domu (zastanawiam się jednak co by było gdybym został wezwany wcześniej a mnie by tam jeszcze nie było, gdyż miałem termin na 12.30 ?). Wtedy nie wiedziałem jeszcze że stwierdzenie ZAŁATWIONY  będę musiał potraktować tak dosłownie.
Po wejściu zostałem poproszony o dowód osobisty aby sprawdzić (jak uznałem) moją tożsamość (i pomyślałem sobie wówczas : czy po danych w dowodzie osobistym ten lekarz też stwierdzi że jestem zdrów, tak jak lekarz w N.?). Chwilę lekarz się przyglądał mojemu dowodowi, po czym coś zapisał. Po chwili milczenia i wymianie spojrzeń z resztą komisji (dwie lekarki), nagle zaczął mnie na wyrywki wypytywać danych z mojego dowodu osobistego. Wówczas powiedziałem, że jeżeli doktor ma jakieś wątpliwości co do mojej osoby, służę innymi dokumentami potwierdzającymi tożsamość. No i się zaczęło. Usłyszałem, że nie jestem tam od dyktowania metod pracy, że mam odpowiadać na pytania
i nie wtrącać się do sposobu prowadzenia pracy komisji. A on (p. doktor ), jeżeli będzie chciał, to sprawdzi kim jestem naprawdę (! ! !). Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że obiegowe opinie o lekarzach ZUS-owskich nie są wyssane 
z palca. Ton, jakim mówił do mnie ów lekarz świadczył dobitnie o tym, że mam wiedzieć kto tu jest „pan” , a kto „robak”. Poczułem się też bardzo dotknięty stwierdzeniem  że:  "sprawdzi kim jestem naprawdę". Poczułem się jak kanciarz , łgarz , kombinator i nie wiem co jeszcze, mimo iż nigdy nie byłem o nic podejrzany, nie mówiąc o jakimkolwiek prawomocnym wyroku ! ! ! Byłem ławnikiem sądowym 
i wiem co to jest prawda i honor, w przeciwieństwie jak sądze do tego konowała.  Skąd więc takie podejście do pacjenta ? ? ? 
Dalsze postępowanie „ pana doktora” to czysta kpina i popis ubecko-gestapowskich metod przesłuchania. Celowo używam słowa „przesłuchanie”, albowiem z czymś, co moglibyśmy nazwać  mianem wywiadu z pacjentem nie miało nic wspólnego.
Dostawałem konkretne pytania i starałem się na nie konkretnie odpowiadać. Za każdym jednak razem byłem strofowany. A to że mówię nie jasno, a to że używam fachowej terminologii i skąd u mnie taka wiedza ( pytania zadawane 
z kpiną w głosie ), a to w końcu, że używam słów,  których znaczenia nie znam.
W końcu odniosłem wrażenie, ze ów lekarz po prostu chce mnie zastraszyć, wykpić i postawić w świetle kombinatora, który chce wyłudzić od ZUS-u rente.
Nie docierało do niego, że schorzenia z jakim przyszedłem są w rodzinie dziedziczne, i wiedza, jak i terminologia jest używana taka a nie inna z powodu częstych wizyt u lekarza 
i wchodzi to niejako w nawyk. Na zakończenie powiedział jednej z pań, członków komisji o zapis ( nie potrafię tego odtworzyć, gdyż użył dalece fachowej terminologii, jak również nazewnictwa łacińskiego), o nie protokołowanie tego co mówię, gdyż używam słów, których znaczenia nie znam. Bardzo mnie to zabolało, gdyż poczułem się jak śmieć, jak osoba „na dywaniku - powtórzę - gestapowsko-ubeckim. Miałem słuchać, nie wtrącać się i mówić to co pan doktor chciał słyszeć. Po prostu  na konkretne pytania miałem sugerowane odpowiedzi. Np. dlaczego mówię że zdarza mi się zasypiać (tracić świadomość, skoro mi się to nigdy nie przytrafiło, czyli że nie zasypiam, czy np. : gdy mnie wypytywał jak się zachowuję przy skokach cukru – zasugerował odpowiedź, że przy wysokich wartościach biorę 
i ratuję się jabłkiem lub kromką  chleba mimo iż mówiłem że tak postępuje przy niskich stanach cukru ( niedocukrzeniach). Wtedy , nie boję się użyć tego słowa, wrzasnął na mnie  : „ przecież mówił pan zupełnie odwrotnie „ . Wiem na pewno że mówiłem poprawnie  i taki konował na pewno mnie nie będzie w ten sposób obrażał.
Ostatnimi jego wyczynami były komentarze do moich innych dolegliwości (zapytał : co panu oprócz tego dolega ? ). Gdy powiedziałem , że mam problemy z chodzeniem, gdyż miałem trzy razy pękniętą torebkę stawową i teraz co jakiś czas muszę się zgłaszać na  zastrzyk w piętę, poza tym nogą ciągle boli, stwierdził : „ co mnie obchodzi co było 16 lat temu? Mów pan co teraz panu dolega „  A ja właśnie o tym mówiłem . O tym co teraz mi dolega, co mnie boli. Podważył też zabieg usunięcia przetoki ( nie wiem na jakiej podstawie ), jak również bóle pleców ( skąd facet bez badania wie że mnie nie boli ? Jasnowidz jaki )? A może by tak zaocznie, bez badań spowodował, żeby mnie przestało boleć ?  

                        Następnie, po „przesłuchaniu przez „pana doktora” zostałem poddany badaniom. Trochę dziwnym, mając na uwadze rodzaj mego schorzenia i przeprowadzane badania, ale z tym nie polemizuje, gdyż być może tak trzeba 
i coś te badania wnoszą. Stwierdzam jednak z całą stanowczością, że badanie ciśnienia nie było uczciwe. Otóż od roku 1986 mam nadciśnienie i zawsze wartości są wysokie pomimo leczenia. Wiem też  jak zachowuje się aparat do pomiaru ciśnienia, gdyż żona, pielęgniarka często dokonuje mi pomiarów i znam zachowania wskaźników. W czasie pomiaru strzałka licznika pomiarowego „zadrgała„ przy wartości 160 i wówczas poczułem puls na ręce.
Biorąc pod uwagę tolerancje błędu mogłem mieć ciśnienie rzędu 150 jednostek, a lekarz stwierdził 130 /80 . Moim zdaniem to wynik wypaczony i tendencyjny, mający wykazać mą niewiarygodność i odrzucić mój wniosek rentowy.
Po zakończonym badaniu, gdy lekarz stwierdził, że mogę już iść zapytałem czy nie chce obejrzeć mych wyników 
z ostatnich badań analitycznych. Wówczas dopiero zajrzał na jakikolwiek dokument jaki przyniosłem ze sobą. Do tej chwili nawet nie zapytał czy mam. Po zapoznaniu się z wynikami kazał wykonać ksero i kopie dołączył do akt. Ale podkreślam to raz jeszcze : NIE ZAPOZNAŁ SIĘ Z  ŻADNYMI INNYMI MOIMI WYNIKAMI, JAK RÓWNIEŻ Z ŻADNĄ KARTOTEKĄ LEKARSKĄ KTÓRĄ PRZYNIOSŁEM ZE SOBĄ. A miałem trzy : z Kliniki Pneumatologii i Mukowiscydozy 
w Rabce, z Poradni Hepatologicznej, oraz od lekarza prowadzącego, gdzie znajduje się wszystko co dotyczy stanu mego zdrowia.
Tak oto zakończyła pracę komisja, która której celem było zweryfikować za pomocą badań mój stan zdrowia. Komisja ta nie zapoznała się z moimi wynikami badań jakie przyniosłem ze sobą, nie przeprowadziła żadnych konkretnych badań  
a jedynie na podstawie własnego "widzi-misię" wydała decyzję. Oczywiście niekorzystną dla mnie. 
Postanowiłem od tej decyzji odwołać się do sądu. Liczyłem na sprawiedliwość. Ale jak wyglądała sprawiedliwość po Polsku proszę czytać w następnej części.
cdn. 

 

czwartek, 13 stycznia 2011

Komisja ZUS-owska, czyli polska sprawiedliwość

cd.wpisu z 12.01.2011   
Zbliżały się  Święta Wielkanocne i zbliżała się data ,  kiedy to mijał  mi termin ostatniego dzień chorobowego ( L-4), a co za tym idzie ostatni raz wypłacony miałem zasiłek chorobowy. Od tej chwili nie miałem już środków do życia, lecz moje prośby w ZUS-ie o przyspieszenie mojej sprawy, aby ustalić w końcu mój status spełzły na niczym.
Przed komisją orzekającą  (komisja ta składała się z jednego lekarza !!!, więc po co ta szumna nazwa - komisja?) miałem się stawić  12 dni po upływie mojego chorobowego!!!!!  ( a z czego żyć przez te 12 dni ? jaki jest wówczas mój status?) Zresztą na skutek opieszałośći ZUS-u zostałem zwolniony z pracy  gdyż zakończyłem chorobowe 
i nie miałem w dalszym ciągu pozwolenia na pracę ( badania lekarskie).
Przed „komisją” stawiłem się w wyznaczonym terminie i o wyznaczonej porze. Lekarz  poprosił o dowód osobisty i sprawdził czy to na pewno ja. Jakież było moje zdziwienie kiedy ów lekarz stwierdził, że jestem cyt. „za młody na rente”. Nie przeglądnął nawet jednego mojego dokumentu 
o przebytym leczeniu. Na podstawie dowodu osobistego stwierdził że  jestem za młody i koniec. Dał tylko skierowanie na jedno badanie do szpitala w N, które to badanie miało stwierdzić czy aby na pewno mam cukrzyce i czy jest prawidłowo leczona. I na tym zakończyła pracę „komisja” przed którą miałem się stawić. Więc teraz pytam :
  1 -  jaki dział medycyny uczy rozpoznawać chorobę po danych 
         w dowodzie osobistym ? 
  2 -  za co ten pseudo lekarz bierze wynagrodzenie skoro nie jest     
        w stanie rozpoznać choroby i zagrożenia , które rozpoznało wcześniej 
        12 –tu  leczących  mnie lekarzy ?
 3 -  dlaczego do orzekania w mojej chorobie został wyznaczony (tak  
       wynika z  moich ustaleń) „ lekarz” o   specjalizacji  chirurg – ortopeda, 
        a nie znający temat cukrzycy  np.diabetolog ?
 4 -  dlaczego lekarz orzekający nie przejrzał nawet dokumentacji ? 
 5 -  dlaczego patrząc na mnie i na mój dowód osobisty wydał decyzje   
        podważającą pracę i kwalifikację dotychczas leczących mnie            
        lekarzy?        

Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że lekarz orzecznik ZUS za odrzucenie wniosku otrzymuje 500 PLN. Czyżby pieniądze były dla nich (lekarzy ZUS-owskich ) ważniejsze od pacjentów ? A przysięga Hipokratesa ? Zapomnieli już? Primo non nocere

            Po otrzymaniu decyzji  „Pana doktora”  postanowiłem złożyć  odwołanie od tej moim  zdaniem  bandyckiej  decyzji.  Uczyniłem  to
i w konsekwencji został mi wyznaczony drugi termin stawienia się przed komisją .Ma się to odbyć w stolicy województwa, w mieście K.
Poprosiłem również o wgląd do moich dokumentów, gdyż chciałem zobaczyć co "lekarz" napisał, jak opisał mój przypadek skoro nawet nie zadał sobie trudu wglądu do dokumentacji medycznej, nie mówiąc już 
o przeprowadzeniu jakiegokolwiek badania. Ku mojej radości został
wyznaczony termin w którym mogłem zapoznać się z moją dokumentacją medyczną zgromadzoną w ZUS-ie.  W wyznaczonym dniu udałem się do pięknego, wielkiego, marmurem wykładanego gmachu. Oczywiście 
w ZUS-ie nikt nic na ten temat (wyznaczonego terminu wglądu do dokumentów) nie wiedział, ale dzięki uprzejmości pani w recepcji która wykonała naście telefonów zostałem przyjęty przez lekarza który udostępnił mi moje dokumenty. Wielkie było moje zdziwienie gdy zobaczyłem, że lekarz który mnie przyjmuje to nie lekarz(?) przed którym stawałem na komisji . A kilka dni wcześniej byłem i prosiłem o wgląd do dokumentacji i pani w okienku stwierdziła, że jest to niemożliwe, albowiem dokumenty może mi udostępnić tylko i wyłącznie lekarz który mnie badał. A ten miał być dopiero za kilkanaście dni. Jak się okazało nie musiał to być ten sam lekarz, i w ten sposób znowu zostałem wykiwany przez ZUS.
Po zapoznaniu się z dokumentacją poprosiłem na piśmie o wydanie mi wszelakiej dokumentacji medycznej zgromadzonej pod moim nazwiskiem
i moim numerem sprawy.
W odpowiedzi otrzymałem kopię umowy o pracę , oraz kopię świadectwa pracy!!!!! . Tak, tak, to nie żarty, tak ZUS zakpił ze mnie po raz kolejny. To wg. ZUS-u są dokumenty medyczne.
Kilka dni później ponownie zwróciłem się z prośbą o wydanie kopii dokumentacji medycznej, z tym że zaznaczyłem , że chodzi właśnie 
o medyczną a nie żadną inną.  


W międzyczasie (leczenia cukrzycy) stawałem przed Komisją ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Pani doktor prowadząca, po zapoznaniu się z moją dokumentacją medyczną stwierdziła, że nastąpiły duże komplikacje zdrowotne w związku z cukrzycą i postanowiła odebrać mi trzecią grupę inwalidzką, którą miałem od dwóch lat i przyznała mi drugą grupę inwalidztwa, co oznacza , że stan mojego  zdrowia się pogorszył. Nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia na lekarzu (?) orzeczniku ZUS, który powiedział że nie interesują go opinię cyt : „takich lekarzy”.
Pytam się co znaczy „TAKICH LEKARZY„?, dlaczego wypowiada się 
z drwiną o kolegach po fachu, którzy w przeciwieństwie do niego zadali sobie trud i zapoznali się z moimi kłopotami zdrowotnymi? dlaczego siebie uważa za lepszego fachowca od innych ? A jeżeli decyzje takiej komisji są niewiarygodne, to po co – pytam – takowa komisja istnieje ? Jaki jest jej cel ?
cdn.

środa, 12 stycznia 2011

Sanatorium, czyli parodia zusowskiego leczenia - ciąg dalszy mojej historii

cd. wpisu z 11.01.2011
W czasie badania wstępnego doznałem małego szoku. Lekarz, który mnie przyjmował,  po analizie mojej dokumentacji medycznej, oraz dokumentacji którą przesłał ZUS zapytał:  cyt. „Co pan tu będzie robił? Co my z panem mamy tu robić? Przecież to jest sanatorium dla sercowców, a nie dla cukrzyków”.  Nie ukrywam, że po tych słowach nie wiedziałem co powiedzieć, ani jak się zachować. Przecież to ZUS kierował mnie do tego sanatorium, wiedząc jakie mam schorzenia.  Jednak lekarz , widząc moje zakłopotanie, jak również moje stanowisko jakie wyraziłem w tej sprawie (głośno wyraziłem się na temat ZUS-u), przystąpił do przeprowadzenia badań. I tu muszę zaznaczyć,  iż wyrażenie przystąpił do badań jest stwierdzeniem na wyrost, gdyż wszystko co zrobił to zmierzył mi ciśnienie .  Następnie przepisał zabiegi rehabilitacyjne i na tym badanie zostało zakończone.
W drodze do gabinetu rehabilitacyjnego spojrzałem na skierowanie  na zabiegi, chcąc zorientować się jakie zabiegi zostały mi przepisane. I co widzę ?  Poranna gimnastyka (w której obligatoryjnie wszyscy muszą  uczestniczyć), gimnastykę rekreacyjną (30 minut), oraz rowerek treningowy (15 minut), mający wykazać moją wydolność.  ŻADNYCH INNYCH ZABIEGÓW ! ! !  Na moje pytanie o inne zabiegi, mogące mi pomóc w poprawie zdrowia, które mi szwankuje ze względu na cukrzycę usłyszałem, że to sanatorium dla sercowców i nie ma tu przewidzianego leczenia cukrzyków. Podejrzewają (personel sanatorium), że zostałem tam skierowany przez pomyłkę, i po powrocie do domu zostanę skierowany powtórnie do odpowiedniej placówki. Nic bardziej mylnego. ZUS  oparł się na wynikach jakie miałem po tym sanatorium i nigdy nie wziął pod uwagę faktu, że leczyłem się  na inną chorobę niż ta która mi doskwiera. A wyniki były takie, jakie było leczenie. Moje wyniki badań po leczeniu sanatoryjnym były dokładnie takie same jak przed sanatorium. Chociaż w karcie informacyjnej przy wypisie z sanatorium lekarz (ZUS-owski !!!!!!) napisał cyt . „ niewielka poprawa wydolności fizycznej ; normalizacja glikemii” !!!!!  .Co oznacza termin niewielka poprawa wydolności ? W oczach rehabilitantów otrzymałem ocenę dostateczną !!! A normalizacja glikemii ? Jaka normalizacja skoro w czasie badań miałem ponad 200 jednostek!!!!
             Po opuszczeniu sanatorium czekałem na wezwanie przed komisje orzekającą w sprawie przyznania mi renty. Wezwanie nie nadchodziło. Udałem się do ZUS-u w  miejscowości N aby się czegoś bliżej dowiedzieć, gdyż zbliżał się ostatni dzień (180 –ty) mojego chorobowego(L-4) , którego nie mogłem już przedłużyć i chciałem w tym czasie zakończyć sprawę mojego leczenia. Pani w ZUS-ie stwierdziła że nic na to nie poradzi, że muszę czekać , że takie teraz są duże kolejki i że mogłem sobie wcześniej złożyć wniosek (pytam: kiedy wcześniej ? ).
Byłem w ZUS-ie drugi raz , ale również zostałem pozbyty i musiałem odejść
z niczym.  
cdn.

wtorek, 11 stycznia 2011

„Być , albo nie być , oto jest pytanie. . . „


Na tym blogu chciałbym poruszyć temat osób niepełnosprawnych. Ich problemów, potrzeb, zachowań, ich postrzeganiu przez inne osoby, teoretyczną  pomoc ze strony państwa itp. Jednym słowem chcę pisać o życiu widzianym okiem osoby niepełnosprawnej.

                                                      ZUS  

O ZUS-ie powiedziano już bardzo, bardzo wiele. Opinie o tej instytucji są raczej jednoznaczne. Pozwolę sobie jednak dodać coś od siebie. Coś, co pozwoli jeszcze szerzej spojrzeć na tą firmę, oraz na sposób w jaki traktują tam ludzi. Chorych ludzi, którzy to ludzie swą pracą łożyli w formie składek na utrzymanie urzędników - funkcjonariuszy tam pracujących.
Moja przygoda z ZUS-em rozpoczęłą się w momencie, kiedy to okazało się, że nie będę mógł prędko wrócić do pracy, gdyż potrzebny jest długi okres leczenia. Po rozmowie z lekarzem prowadzącym ustaliliśmy, że będę się musiał starać o rentę zdrowotną , abym miał z czego żyć, oraz abym mógł się skoncentrować na leczeniu. Zanim jednak doszło do kompletowania odpowiednich dokumentów (ktoś, kto to przechodził wie ile stopni biurokracji należy pokonać)ZUS wezwał mnie celem weryfikacji mojego L-4, na którym to przebywałem po wyjściu ze szpitala. Lekarz który mnie przyjmował po przeglądnięciu mojej dokumentacji stwierdził, iż trzeba będzie jechać do sanatorium. Ucieszyłem się z tego, naiwnie myśląc, że leczenie sanatoryjne poprawi stan mojego zdrowia . Teraz wiem, że byłem bardzo naiwny . Dopiero później okazało się, że pobyt w sanatorium ma być tylko narzędziem argumentującym nie przyznania mi prawa do renty. Ale po kolei.


                           Był mroźny, zimowy dzień. Na ten dzień właśnie wyznaczono  mi termin stawienia się w sanatorium. Piękna podgórska miejscowość
w Beskidzie Sądeckim. Śnieżna poducha na drzewach, dachach domów  i na okolicznych łąkach, to niepowtarzalny widok. Widok, którego długo się nie zapomina.
W recepcji  bardzo miło przyjęła mnie młoda pani. Po dopełnieniu formalności udaję się do wyznaczonego pokoju i . . . pierwszy zgrzyt. Zostaje dokwaterowany jako trzeci do dwuosobowego pokoju. Wiąże się to w tym przypadku z tym, że nie mam szafki na przybory toaletowe, leki , ani na podręczne rzeczy potrzebne w codziennej egzystencji. No i oczywiście nie ma łóżka! ! !  Dostawiono  rozkładany fotel dla mnie. Fotel, na którym mam spać i odpoczywać przez trzy tygodnie. Zgroza ! ! ! Lecz to jeszcze nic                w porównaniu z tym co miało mnie spotkać w późniejszym okresie.
cdn.