Tytuł dzisiejszego wpisu, to słowa jednego z lekarzy, który odmówił ZUS-owi usług. Cytuję te słowa, gdyż uważam, że sens tych słów nie pozostawia złudzeń. A teraz do rzeczy.
Dzisiaj, zgodnie z tym co już wcześniej zapowiadałem chciałbym podać przykłady uczciwości i rzetelności w pracy lekarzy. Lekarzy orzeczników ZUS-owskich, a więc tych osób na które łożymy ze swoich podatków dając im utrzymanie.Tak, dając im utrzymanie. Bo przecież pensje które pobierają
w ZUS-ie to nic innego jak nasze podatki . Jak nam za to dziękują? Jak się angażują w wykonywaną pracę? Proszę, oto przykład :
Dzisiaj, zgodnie z tym co już wcześniej zapowiadałem chciałbym podać przykłady uczciwości i rzetelności w pracy lekarzy. Lekarzy orzeczników ZUS-owskich, a więc tych osób na które łożymy ze swoich podatków dając im utrzymanie.Tak, dając im utrzymanie. Bo przecież pensje które pobierają
w ZUS-ie to nic innego jak nasze podatki . Jak nam za to dziękują? Jak się angażują w wykonywaną pracę? Proszę, oto przykład :
http://www.youtube.com/watch?v=ZAUQ3bc-uF8
I jeżeli myślą państwo, że ten lekarz poniósł jakieś dotkliwe konsekwencje, to są państwo w błędzie.
I jeżeli myślą państwo, że ten lekarz poniósł jakieś dotkliwe konsekwencje, to są państwo w błędzie.
Drugim przykładem niech będzie kobieta, która opisała swe przeżycia
w komentarzach do mojego postu.
w komentarzach do mojego postu.
Dla osób, które nie czytały tego wątku przytaczam słowa Pani Małgorzaty :
Przechodzę przez to samo, co Pan.
Wielokrotnie opisywałam już moją historię na forum, mając nadzieję, że przyniesie mi to ulgę, albo ktoś pomoże przynajmniej inaczej spojrzeć na całą sytuację. Jednak krzywda i pozbawienie człowieka ciężko chorego jedynych środków do życia jest przestępstwem, bo jak ktoś mądrze napisał na forum: Krzywdzenie osób słabych i chorych jest przestępstwem.
Początkowo wydawało mi się, że dam radę walczyć o swoje prawa, niestety szybko się przekonałam, że po moich przejściach chorobowych, a przede wszystkim z upokorzeniami, które zniosłam w ZUS-ie i Komisji ZUS pozbawiło mnie wiary w sprawiedliwość, ale również w sens życia w tym podłym systemie.
Wcale nie pisze Pan za mocno - według mnie, w Pana artykułach nie ma nietaktu ani żadnej przesady. Pisze Pan tylko to, co rzeczywiście czuje,
i prawdę o tym, co Pan przeszedł. Oczywiście Sąd zawsze może zagrozić, że Pana ukarze - Sąd, do którego zwracają się ludzie wyczerpani chorobą
i sytuacją - nie staje w naszej obronie, tylko jeszcze nas rozdeptuje, jak się depcze insekty. Ja po Pana artykule postanowiłam zrezygnować z szukania "sprawiedliwości w Sądzie" - bo uważam, że nic nie wskóram. Tak jak Pan napisał wszystko jest z góry ustalone. Natomiast renty dostają wyłącznie ludzie zdrowi po znajomości, albo za pieniądze. Wniosek taki nasuwa się sam, ponieważ jestem od maja ubiegłego roku zarejestrowana w Grodzkim Urzędzie Pracy, jako poszukująca pracy i widzę jakie oferty są tam zamieszczone. Trzeba mieć końskie zdrowie, aby temu podołać.
Ja mam raka (na 25 węzłów chłonnych miałam zajęte 11), cierpię na nadciśnienie tętnicze III stopnia - czyli najcięższe - po przejściach z ZUS-em często mam ponad 200/130; mam ciężkie zwyrodnienia kręgów szyjnych,
w których jest również zaznaczona osteoporoza - uniemożliwia mi to długie siedzenie w wymuszonej pozycji (teraz np. pisząc ten komentarz leżę). Ręka po stronie usuniętych operacyjnie węzłach chłonnych jest ciągle napuchnięta jak bania. O pozostałych zwyrodnieniach stawów i kręgosłupa nie będę już wspominała,
Gdy w 2007 roku wykryto u mnie raka piersi nie zakwalifikowałam się na operację, wcześniej miałam chemioterapię mającą na celu zmniejszenie ognisk. Po chemii przeszłam operację, potem następne chemioterapie i na koniec 25 cykli radioterapii. Mimo wszystko nie ubiegałam się o rentę, tylko
o 3 miesięczne świadczenie rehabilitacyjne, celem dokończenia leczenia. Lekarz orzecznik dał mi odmowę i przyznał całkowitą niezdolność do pracy na okres lat 3 i niezdolność do samodzielnej egzystencji na okres 1 roku. Od razu w gabinecie zaprotestowałam. Powiedziałam, że nie chcę renty, chcę tylko zakończyć leczenie, ponieważ w 1996 roku miałam usuniętą torbiel
z płuca i wówczas po rocznej rencie rehabilitacyjnej ZUS mnie uzdrowił. Zostałam bez środków do życia. Prowadziłam wówczas działalność gospodarczą (jednoosobową) która oczywiście padła. Nie miałam środków na nic, a przede wszystkim sił psychicznych. Popadłam w depresję. Pomocy nie udzieliło mi państwo, tylko moi przyjaciele, którzy pomogli mi znaleźć pracę.
I właśnie tam byłam zatrudniona aż do chwili, gdy wykryto u mnie raka.
W pracy byłam jeszcze dzień przed pierwszą chemioterapią.
Gdy to wszystko powiedziałam lekarce, zastanowiła się i powiedziała, że nie ma obaw, że ja już będę miała prawie 55 lat i do pracy na pewno nie wrócę. To prawda, że nie odwołałam się od tej decyzji, ale byłam bardzo chora, łysa
i upokorzona samą chorobą. Zaufałam tej lekarce. Cieszyłam się, że mimo, iż miałam 930 zł (z dodatkiem pielęgnacyjnym) mogę spokojnie chorować. Po chemiach zresztą doszły kolejne dolegliwości, np. z żyłami, no i ręka o której wcześniej wspomniałam.
Ciąg dalszy listu Pani Małgorzaty opublikuje w następnym wpisie.
Przechodzę przez to samo, co Pan.
Wielokrotnie opisywałam już moją historię na forum, mając nadzieję, że przyniesie mi to ulgę, albo ktoś pomoże przynajmniej inaczej spojrzeć na całą sytuację. Jednak krzywda i pozbawienie człowieka ciężko chorego jedynych środków do życia jest przestępstwem, bo jak ktoś mądrze napisał na forum: Krzywdzenie osób słabych i chorych jest przestępstwem.
Początkowo wydawało mi się, że dam radę walczyć o swoje prawa, niestety szybko się przekonałam, że po moich przejściach chorobowych, a przede wszystkim z upokorzeniami, które zniosłam w ZUS-ie i Komisji ZUS pozbawiło mnie wiary w sprawiedliwość, ale również w sens życia w tym podłym systemie.
Wcale nie pisze Pan za mocno - według mnie, w Pana artykułach nie ma nietaktu ani żadnej przesady. Pisze Pan tylko to, co rzeczywiście czuje,
i prawdę o tym, co Pan przeszedł. Oczywiście Sąd zawsze może zagrozić, że Pana ukarze - Sąd, do którego zwracają się ludzie wyczerpani chorobą
i sytuacją - nie staje w naszej obronie, tylko jeszcze nas rozdeptuje, jak się depcze insekty. Ja po Pana artykule postanowiłam zrezygnować z szukania "sprawiedliwości w Sądzie" - bo uważam, że nic nie wskóram. Tak jak Pan napisał wszystko jest z góry ustalone. Natomiast renty dostają wyłącznie ludzie zdrowi po znajomości, albo za pieniądze. Wniosek taki nasuwa się sam, ponieważ jestem od maja ubiegłego roku zarejestrowana w Grodzkim Urzędzie Pracy, jako poszukująca pracy i widzę jakie oferty są tam zamieszczone. Trzeba mieć końskie zdrowie, aby temu podołać.
Ja mam raka (na 25 węzłów chłonnych miałam zajęte 11), cierpię na nadciśnienie tętnicze III stopnia - czyli najcięższe - po przejściach z ZUS-em często mam ponad 200/130; mam ciężkie zwyrodnienia kręgów szyjnych,
w których jest również zaznaczona osteoporoza - uniemożliwia mi to długie siedzenie w wymuszonej pozycji (teraz np. pisząc ten komentarz leżę). Ręka po stronie usuniętych operacyjnie węzłach chłonnych jest ciągle napuchnięta jak bania. O pozostałych zwyrodnieniach stawów i kręgosłupa nie będę już wspominała,
Gdy w 2007 roku wykryto u mnie raka piersi nie zakwalifikowałam się na operację, wcześniej miałam chemioterapię mającą na celu zmniejszenie ognisk. Po chemii przeszłam operację, potem następne chemioterapie i na koniec 25 cykli radioterapii. Mimo wszystko nie ubiegałam się o rentę, tylko
o 3 miesięczne świadczenie rehabilitacyjne, celem dokończenia leczenia. Lekarz orzecznik dał mi odmowę i przyznał całkowitą niezdolność do pracy na okres lat 3 i niezdolność do samodzielnej egzystencji na okres 1 roku. Od razu w gabinecie zaprotestowałam. Powiedziałam, że nie chcę renty, chcę tylko zakończyć leczenie, ponieważ w 1996 roku miałam usuniętą torbiel
z płuca i wówczas po rocznej rencie rehabilitacyjnej ZUS mnie uzdrowił. Zostałam bez środków do życia. Prowadziłam wówczas działalność gospodarczą (jednoosobową) która oczywiście padła. Nie miałam środków na nic, a przede wszystkim sił psychicznych. Popadłam w depresję. Pomocy nie udzieliło mi państwo, tylko moi przyjaciele, którzy pomogli mi znaleźć pracę.
I właśnie tam byłam zatrudniona aż do chwili, gdy wykryto u mnie raka.
W pracy byłam jeszcze dzień przed pierwszą chemioterapią.
Gdy to wszystko powiedziałam lekarce, zastanowiła się i powiedziała, że nie ma obaw, że ja już będę miała prawie 55 lat i do pracy na pewno nie wrócę. To prawda, że nie odwołałam się od tej decyzji, ale byłam bardzo chora, łysa
i upokorzona samą chorobą. Zaufałam tej lekarce. Cieszyłam się, że mimo, iż miałam 930 zł (z dodatkiem pielęgnacyjnym) mogę spokojnie chorować. Po chemiach zresztą doszły kolejne dolegliwości, np. z żyłami, no i ręka o której wcześniej wspomniałam.
Ciąg dalszy listu Pani Małgorzaty opublikuje w następnym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz