Po roku prowadzący mnie lekarz onkolog powiedział, że mój stan zdrowia kwalifikuje mnie do dalszego otrzymywania dodatku pielęgnacyjnego i wypisał informację o stanie zdrowia. Stanęłam przed orzecznikiem - wyjątkowym bezczelnym typem, który od samego początku traktował mnie gorzej niż śmiecia - dotyczy to jego komentarzy i zachowania. Natomiast badanie wyglądało tak: Pukał po kolanie młoteczkiem, kazał sobie trafić paluszkiem do nosa, tylko biduś jakoś nie zauważył braku piersi (mimo, że stałam przed nim roznegliżowana) ani blizn po usunięciu węzłów chłonnych i blizny po przeciętych na odcinku 20 cm pleców - po torakotomii w 1996.
Potem długo coś pisał na maszynie i powiedział, że to już wszystko. Gdy zapytałam (bardzo delikatnie), co wnioskuje - zaczął na mnie wrzeszczeć, że dowiem się pocztą. A gdy się ośmieliłam zapytać jak długo to będzie trwało, odpowiedział, że nie jest listonoszem, aby mi to powiedzieć. Niedługo musiałam czekać - pan orzecznik nie tylko odebrał mi dodatek pielęgnacyjny, ale jeszcze próbował podważyć grupę inwalidzką. Wystąpił do szpitala
(a byłam leczona w czterech) o ponowne przesłanie dokumentacji medycznej (wszystko miał złożone i potwierdzone za zgodność z oryginałem).
Gdy otrzymałam to pismo, to po prostu zaczęłam wyć. Zadzwoniłam do prowadzącego mnie lekarza, który kazał mi natychmiast przyjść. Chciał nagłośnienia mojej sprawy w mediach. Ja jednak - w swojej naiwności - wierzyłam w sprawiedliwość. Postanowiłam działać zgodnie tym, co nakazywało mi sumienie. Więc przede wszystkim napisałam do Działu Orzecznictwa skargę na lekarza orzecznika, ale ponieważ wiedziałam, że nie jestem jedyną osobą pokrzywdzoną przesłałam kopię tego pisma do Rzecznika Praw Obywatelskich i Ministerstwa Zdrowia (chciałam również do Rzecznika Praw Pacjenta, ale jakoś nie mogłam się doszukać danych). Wraz
z pismem opisałam całą moją sytuację zdrowotną i dołączyłam kserokopie całej dokumentacji medycznej.
Rzecznik praw pacjenta (gabinet nieżyjącego już Pana Kochanowskiego) odpowiedział mi coś w stylu, że jest im bardzo przykro, ale ZUS nie podlega pod Rzecznika, ale, że się pisze na przyszłość. Natomiast Ministerstwo Zdrowia - gabinet Pani Kopacz odesłał sprawę do Departamentu Skarg. Natomiast Departament Skarg do... ZUS-u, tyle, że w Warszawie na Czerniakowską. Czerniakowska z powrotem do Krakowa i przekazano sprawę do tego samego orzecznika na którego napisałam skargę.
Ponieważ w piśmie powołałam się, że decyzję doktora nauk medycznych
w dziedzinie onkologii podważa lekarz nie mający wiedzy medycznej w danym zakresie, Pan orzecznik postanowił "naprawić błąd" i odesłał mnie również do doktora nauk medycznych, który oczywiście zaopiniował zgodnie z jego decyzją. Tyle, że nie było już mowy o odebraniu mi grupy. Straciłam 163 złote dodatku pielęgnacyjnego. Pan orzecznik wnioski przesłał na Czerniakowską
w Warszawie i stamtąd otrzymałam odpowiedź, że po dokładnym przeanalizowaniu mojego stanu zdrowia, wieku, możliwości przekwalifikowania się itd. nie należy mi się dodatek pielęgnacyjny.
Gdybym dostała jeden dzień wcześniej ten list nie występowałabym do Komisji Lekarskiej (jednak chciałam się zmieścić w terminach odwołań).
Tu dopiero przeszłam przez cyrk. Zostałam przyjęta jako pierwsza. Były dwie panie, które identycznie jak u Pana zadawały pytania tak, aby nie było wiadomo jak odpowiedzieć. Wprowadziły atmosferę ogromnej nerwowości. Ledwie weszłam i jeszcze nie zdążyłam nic powiedzieć jak niemal chórem mi powiedziały, że mi się dodatek pielęgnacyjny nie należy, bo się ubieram sama (to nie jest żart). Stałam prawie goła przez ponad pół godziny, boso na podłodze z PCV i odbywał się cyrk zwany badaniem. Oczywiście wiadomo, że dodatek pielęgnacyjny utraciłam. Nabawiłam się jednak 3 wrzodów na żołądku i nadżerki. Musiałam wrócić do leków antydepresyjnych i zostałam objęta leczeniem w Poradni Nadciśnieniowej (przyszpitalnej).
Trzy lata na którego Pani orzecznik w 2007 roku przyznała mi całkowitą niezdolność do pracy minęły szybko. Czułam, że będzie źle, więc się zarejestrowałam jako poszukująca pracy. Oczywiście, że przy moich schorzeniach nikt mnie nie zatrudni (i wcale się nie dziwię, bo kilka razy
w miesiącu odwiedzam lekarzy, którzy przyjmują wyłącznie w godzinach dopołudniowych, poza tym co 3 miesiące mam dwutygodniową rehabilitację puchnącej ręki i kręgów szyjnych).
W listopadzie 2010 roku stawiłam się w ZUS u Orzecznika - Tym razem wydawał się rozsądnym człowiekiem. Przyznał uczciwie, że jestem naprawdę chorym człowiekiem. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy uzyskałam na okres 2 lat częściową niezdolność do pracy. Odwołałam się do Komisji. Zostałam potraktowana jeszcze gorzej niż poprzednio. Szczególnie jedna "lekarka" zachowywała się skandalicznie. Parę dni temu uzyskałam informację, że nie jestem całkowicie niezdolna do pracy i podtrzymały decyzję orzecznika. Teraz przyszło mi żyć z 700 zł. O pracy nie ma mowy - po pierwsze ponieważ nie ma takiej, którą bym dała radę wykonywać, a po drugie mam (oprócz mojej choroby) mamę mającą 88 lat i nie jest możliwe pozostawienie jej bez opieki. Łączymy razem nasze dwie renty ale jest bardzo ciężko. Na Komisji natomiast na odchodne panie mnie poinformowały, że jeżeli nie będę miała wznowy choroby w ciągu tych dwóch lat, to zupełnie mi odbiorą rentę. Wtedy będę miała już prawie 57 lat. Innymi słowy zasugerowały mi, że najlepiej, aby skończyć z sobą, ponieważ w tym państwie bez pieniędzy żyć się nie da. Jeszcze "w trosce o moje dobro" jedna powiedziała: "Pani stan psychiczny jest tak zły, że dla własnego zdrowia powinna pani iść do pracy. Zatkało mnie zupełnie. Przecież to właśnie ZUS pozbawił mnie pracy. Nikt mnie nie zwalniał. Moje stanowisko cały czas czekało na mnie. Jednak gdy dostałam tzw. jedynkę i minął okres prawa do zasiłku chorobowego - zakład pracy musiał rozwiązać umowę o pracę. cdn. Małgorzata T.
zabić te szmaty to za mało,powinni poczuć ból.Może poobcinać im piersi ajemu 21 paluchów,a potem spalić na Majdanku?!
OdpowiedzUsuńSZOK!!!
OdpowiedzUsuńPolska to dziki kraj i tyle
OdpowiedzUsuńDziękuję wszystkim zabierającym głos w sprawie. Mam nadzieję, że nasze głosy nie są odosobnione i że wkrótce "lekarze" orzecznicy odpowiedzą za krzywdę wyrządzoną ludziom.
OdpowiedzUsuńOrzecznikami ZUS i całą Instytucją powinna się zainteresować Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Międzynarodowy Trybunał w Hadze. Lekarze orzecznicy nie są lekarzami tylko urzędnikami i wykonują polecenia służbowe, a nie oceniają stan zdrowia pacjenta.Badanie u orzecznika ZUS ,a tym bardziej na Komisji ZUS przypomina segregację w Obozie Koncentracyjnym.TO TAKIE POLSKIE "POLSKA TO DZIKI KRAJ"tak powiedział pewien P. Minister i zgadzam się z tym .
OdpowiedzUsuń